30 gru 2008

Giełda i poker

Z wielu sposobów zarabiania/tracenia pieniędzy jakie podejmują ludzie gra w pokera chyba najbardziej przypomina grę na giełdzie. Podobieństwa są uderzające, ale na pozór nieoczywiste i zapewne wiele osób ostro zaprotestuje w tym momencie mówiąc "Poker to hazard, a ja na giełdzie INWESTUJĘ!". Ktoś inny za to powie "Już dawno mówiłem, że ta cała giełda to hazard niczym nie różniący się od ruletki". Co prawda zgodzę się, że niektórzy na giełdzie inwestują, lecz dotyczy to raczej wyłącznie instytucji i dużych graczy. Pozostali grają nawet jak im się wydaje inaczej. Natomiast gra to nie to samo co hazard!!! Hazard to obstawianie, gra to działanie według zasad przynoszących statystycznie w długim okresie dodatnią wartość oczekiwaną.

Czym dokładnie różni się granie od obstawiania i inwestowania? Może wyjaśnię to na przykładach.
  • Inwestor to osoba, która liczy na dywidendę otrzymywaną z tytułu posiadania akcji lub zysk z tytułu współwłasności dowolnej innej firmy nie będącej spółką akcyjną.- Inwestor to osoba nabywająca nieruchomość w celu zarabiania na jej wynajmie.
  • Gracz to osoba grająca w szachy, scrabble, zazwyczaj w brydża i część innych gier karcianych.
  • Gracz to osoba nabywająca nieruchomości, obligacje, walutę, złoto, akcje czy inne papiery wartościowe w celu sprzedania ich po wyższej cenie (w dowolnym terminie!). Nawet jeśli w 100% trzyma się zasad analizy fundamentalnej i kupuje na 20 lat - jest to gracz, czyli osoba obstawiająca wynik przy pomocy pewnych zasad mających przynieść jej powodzenie.
  • Hazardzista to osoba kupująca dowolne aktywa wymienione wcześniej w sposób czysto przypadkowy, bez planu lub na podstawie bardzo wątpliwych przesłanek (polecenie kolegi, czy opinia na forum).
  • Gracz to osoba grająca w pokera uwzględniająca rachunek prawdopodobieństwa, psychologię oraz zasady zarządzania kapitałem. Taka osoba w krótkim terminie czasem przegrywa gry (czynnik losowy) lecz w długim terminie zazwyczaj zwiększa swój stan posiadania.
  • Hazardzista to osoba grająca w pokera, która liczy wyłącznie na łut szczęścia. Wchodząc do gry z najczęściej przypadkowymi kartami czasem wygrywa lecz w dłuższym terminie bankrutuje.
  • Hazardzista to osoba grająca w gry zawierające w sobie wyłącznie czynnik losowy: ruletkę, totolotka itp. Tak, tak: pozornie niegroźny totolotek to najpopularniejszy hazard na świecie.
Tak więc gra to zupełnie inny sposób zarabiania/tracenia pieniędzy niż hazard, czyli obstawianie i jeszcze czym innym jest inwestowanie. Mimo to nieporozumienia w tej kwestii są częste. Teraz wracam do obiecanego porównania pokera i gry na giełdzie. Przy okazji każdego punktu spróbuję ocenić, czy łatwiej jest grać na giełdzie, czy w pokera.
  • W pokerze podobnie jak i na giełdzie istnieje spory nieprzewidywalny czynnik wpływający na wyniki. Wydaje się, że w pokerze nawet większy, gdyż karty rozdawane są losowo, a na ceny akcji wpływa zachowanie konkretnych ludzi: kupujących i sprzedających. Jednak w praktyce lepiej jest przyjąć inaczej. Pokerem bezwzględnie rządzi twarde prawo rachunku prawdopodobieństwa. Jeśli obliczysz, że masz 60% szans na zwycięstwo, to tak naprawdę jest i wykonując tą samą próbę bardzo dużą liczbę razy - wygrasz 60% rozdań. Na giełdzie takiej pewności nigdy nie masz. Wszelkie zasady głoszące, że coś sprawdza się w x% oparte są nie na matematycznych dowodach jak w pokerze, lecz na badaniu danych historycznych. Musisz więc ufać, że w przyszłości giełda będzie zachowywać się podobnie jak podczas badań, a to nie jest prawdą. Świat się zmienia, ludzie się zmieniają i giełdy też się zmieniają. Dochodzą nowe branże, nowe sposoby inwestowania, nowe możliwości techniczne, zmienia się nastawienie psychiczne ludzi do giełdy, sytuacja ekonomiczna, polityczna itp. Na giełdzie nic nigdy nie jest takie samo. W pokerze jeśli zasada się nie sprawdziła, to wiesz, że było to tylko tu i teraz, nastepny raz znów powinieneś ją zastosować. Na giełdzie zasady to tylko zbiór mglistych przesłanek, niezależnie od tego czy używasz analizy technicznej czy fundamentalnej, czy czegokolwiek innego. Nie znaczy to oczywiści, że giełda to przypadkowe ruchy cen - na giełdach występują często długotrwałe i wyraźne trendy, a wiele zasad AF czy AT często sprawdza się. Można więc postawić wniosek: gra w pokera jest łatwiejsza i bardziej przewidywalna niż giełda lecz obydwie można próbować przewidywać.
  • Zarówno w pokerze jak i na giełdzie odpowiednie zarządzanie kapitałem to być albo nie być gracza. W pokerze do stołu nie powinno się nigdy zasiadać z sumą większą niż 5-10% kapitału, a do turniejów wieloosobowych (>100) nie powinno się przystępować za wpisowe > niż 1% kapitału. Przyjmując taką regułę ma się przy stole swobodę gry i odwagę w momencie otrzymania dobrej karty. Dla przykładu w odmianie Texas Holdem otrzymanie do ręki dwóch asów daje około 80% szans na zwycięstwo z jednym przeciwnikiem niezależnie od tego co on dostał. Śmiało można więc grać o dużą pulę. Nawet o wszystko co ma się przy stole bowiem na 5 takich gier raz tylko przegramy, a 4 razy podwoimy to co mamy. Poza tym to co mamy przy stole, to przecież tylko 5-10% kapitału. Ale gdybyśmy przystępowali do gry z całym naszym kapitałem, to mielibyśmy 20% szans na ... całkowite bankructwo. Podobnie jest na giełdzie. W konkretnej transakcji musimy ryzykować co najwyżej niewielką część kapitału. Dzięki zastosowaniu zleceń stop loss możemy wchodzić za większą sumę wiedząc, że ryzykujemy tylko tym, co stracimy na zleceniu SL. Ale uwaga: czasem SL to tylko nasze pobożne życzenie - na mało płynnych spółkach możemy stracić dużo więcej niż wartość SL. Dlatego grając na takich zawsze należy używać tylko małego procentu kapitału. Wniosek: odpowiednie zarządzanie kapitałem jest tak samo ważne na giełdzie jak i w pokerze. Bez przeanalizowania tej tematyki prędzej czy później każdy zbankrutuje.
  • Na giełdzie i w pokerze ważna jest samodyscyplina i konsekwencja. Gra w pokera często wygląda tak: "Dostałem dobrą kartę, powinienem z nią grać agresywnie, ale nie zrobiłem tego i wygrałem małą pulę. Następnie dostałem średnią kartę, rozwojową ale samą w sobie słabą. Przeciwnicy są ożywieni i licytują. Mówię sobie super: przebiję jeszcze żeby wygrać więcej, na pewno nic nie mają tylko blefują. Przeciwnik wygrywa sporą pulę dostając w ostatniej chwili szczęśliwą kartę. No ja mu teraz pokażę, na pewno też będę mieć szczęście. Licytuję słabe karty, przebijam jakby nie było jutra, ale przeciwnik znów wygrywa. Ojej, chyba mam pecha, muszę grać mniej agresywnie. Dostaję super kartę-marzenie, ale gram pasywanie bo boję się pecha. Nie podbijam stawki, więc wszyscy przeciwnicy wchodzą do gry. Jeden z nich znów dostaje super karty i wygrywa. Gdybym przebijał pewnie by spasował...". Brak konsekwencji i ciągłe zmienianie stylu gry szybko przynoszą klęskę i zmieniają pokera w hazard. Na giełdzie jest podobnie. Jeśli przyjąłeś pewne zasady i wiesz że są dobrze przemyślane, zweryfikowane tak czy inaczej i powinny przynieść ci sukces, to nie przestawaj ich używać po kilku niepowodzeniach. Rób konsekwentnie swoje a w dłuższym okresie odniesiesz skutek. Oczywiście po dłuższej serii wpadek warto a w zasadzie trzeba, przeanalizować nasz system, czy aby na pewno jest poprawny. Może popełniliśmy błąd w założeniach? Jednak trzeba tą analizę przeprowadzić co najmniej tak rzetelnie jak na początku i nie rezygnować z zasad jeśli po rewizji nadal okażą się poprawne. Konsekwencja w grze jest bardzo ważna. To właśnie ona wraz z odpowiednim zarządzaniem kapitałem pozwalają na wyeliminowanie z wyników czynnika losowego. Zarządzanie kapitałem pozwala przetrwać długie, przypadkowe serie złych wyników (pamiętacie Rosencrantza i Guildensterna i ich rzuty monetą?), a konsekwencja pozwoli na odniesienie zysków w długim terminie, gdy statystyka zacznie dążyć do wartości oczekiwanej. Wniosek: konsekwencja i dyscyplina to podstawa każdej gry,tak samo giełdowej jak i pokera.
  • Opanowanie emocji. To pewnie wszystkim kojarzy się z tzw. pokerową twarzą. Nieokazywanie emocji w grze w pokera na żywo ma oczywiście znaczenie, bo okazywane emocje dają przeciwnikom wskazówki. Jednak w rzeczywistości jest to kwestia marginalna, a w szczególności mało istotna przy grze przez Internet. Chodzi natomiast o coś innego. Mianowicie o grę wyłącznie przy pomocy logiki i przyjętych wcześniej zasad, a nie pod wpływem emocji. Gra pod ich wpływem kończy się zazwyczaj stratami ponieważ jest przypadkowa i pełna złych decyzji. Zarówno w pokerze jak i na giełdzie pojawiają się trzy główne emocje: strach, chciwość i pragnienie rewanżu. Strach pojawia się zazwyczaj po dotkliwych stratach (np. po bessie na giełdzie) i powoduje, że gracz który już przetrwał złośliwości losu nie wygra tyle ile powinien gdy szczęście zacznie mu sprzyjać a zasady gry zaczną przynosić profity. Pokerzysta zagra za zbyt małą stawkę lub spasuje, a gracz giełdowy zignoruje oczywiste sygnały do zajęcia pozycji. Niektórych strach paraliżuje zawsze gdy mają zagrać o większą kwotę. Jednak jeśli masz 1000 żetonów i zawsze będziesz wchodzić wyłącznie gdy w puli jest mniej niż 50 żetonów, to wyraźna poprawa twojego stanu posiadania będzie trwać wieki nawet przy dobrej grze. Przy odpowiedniej karcie można wejść do puli z 500 żetonami lub nawet 1000 - nie należy się tego bać. Drugą z emocji jest chciwość. Gdy widzimy sporą pulę, to chcemy wejść do gry z kompletnie przypadkową kartą licząc na szczęście. Nieważne, że szanse na wygranie są tak nikłe i że nie opłaca nam się ryzykować - gramy na siłę, bo przed chwilą wygraliśmy kilka niezłych pul i czujemy, że karta nam sprzyja. Takie metafizyczne wyjaśnienie wygranych sprzyja... bankructwu, bo to że karta nam sprzyjała nie ma żadnego związku z kolejnym całkowicie przecież niezależnym rozdaniem. Z kolei chęć rewanżu sprawia, że koniecznie chcemy się odegrać i gramy coraz więcej, za coraz większe stawki, w coraz gorszej formie psychicznej (strach/chciwość) i fizycznej (zmęczenie). Coraz więcej też przegrywamy. Gdy czujemy, że zaczynają nami powodować emocje - odejdźmy od gry na pewien czas, zróbmy sobie przerwę, urlop itp. Wniosek: zarówno w pokerze jak i na giełdzie tak samo ważne jest aby grać z neutralnym nastawieniem emocjonalnym - tylko wtedy odniesiemy sukces. Pamiętajmy: pokładanie nadziei, czy przywiązywanie się emocjonalne do kart/spółek to błąd - Kolejna karta jest zła? Spasuj, nie dokładaj do puli. Akcje przynoszą straty? Sprzedaj je, nie uśredniaj ceny.
  • Między pokerem, a giełdą jest jedna znacząca różnica: w pokerze walczysz z konkretnymi przeciwnikami, a na giełdzie w zasadzie nie. W zasadzie, bo teoretycznie w grze uczestniczy mnóstwo osób, jednak w praktyce nie jesteś w stanie powiedzieć kto, jak gra i dlaczego. Analiza zachowań poszczególnych uczestników gry byłaby niezmiernie skomplikowana, dlatego dla uproszczenia możesz przyjąć, że grasz z niematerialnym tworem nazywanym rynkiem. Rynek to zbiorowość, statystycznie tworzą ją przeciętni ludzie, więc aby z nimi wygrać musisz być chociaż minimalnie lepszy od przeciętnej. W pokerze jest łatwiej. Wystarczy, że wyszukasz stolik z graczami słabszymi od siebie, aby móc wygrywać. Możesz być słabym graczem, daleko od przeciętnej. Jednak jeśli masz dar wyszukiwania jeszcze słabszych i odpowiednią cierpliwość aby z nimi grać, to wygrasz. W pokerze nie można unosić się dumą i mówić "z tymi płotkami nie gram" - im słabszy gracz i bardziej szasta pieniędzmi tym lepiej. Wniosek: w pokerze jest łatwiej niż na giełdzie, bo możesz próbować znaleźć słabszych od siebie, na giełdzie bezlitosny rynek karze każdego kto jest poniżej średniej.
Tym artykułem nie miałem zamiaru nikogo zachęcać do gry w pokera. Nie jest to gra dla każdego i nie każdy ma odpowiednie predyspozycje. Osobiście gram w pokera na minimalne stawki lub w darmowych turniejach z nagrodami traktując to jako trening konsekwencji, trzymania się zasad, osobowości gracza i ogólnie jako rozrywkę umysłową. Każdy gracz giełdowy powinien znaleźć sobie swoją własną arenę treningową, która wyda mu się podobna do gry rynkowej i umożliwi ćwiczenie niezbędnych umiejętności. A na zakończenie dodam, że do gry na giełdzie także nie zachęcam - nie jest to dla każdego i nie każdy ma do tego predyspozycje. Jak ze wszystkim w życiu.

9 gru 2008

Moje sukcesy

W poprzednich wpisach opisałem główne wpadki. Dziś pokrótce sukcesy ostatniego półtorej roku.

1. Pobicie WIGu. Narzekałem na straty, które co prawda zaliczyłem do kosztów nauki, ale jednak są stratami. Tym niemniej straty te nie są aż tak ciężkie. Nie można co prawda obliczyć dokładnego zwrotu na kapitale za cały okres ze względu na ciągłe wpłaty. Przyjmując jednak średnią wartość portfela w trakcie tych miesięcy i całkowitą stratę mogę obliczyć, że straciłem ok 30-35% Tym czasem WIG20 w tym samym okresie stracił ponad 55%. Będąc więc w trakcie nauki pobiłem główny indeks giełdowy (i zapewne większość funduszy inwestycyjnych, ale o tym z litości już nie piszę). Pobicie indeksu wynikało głównie z pozostałych sukcesów o których piszę dalej.

2. Przemyślana strategia opcyjna. W przeciwieństwie do wielu nieudanych spekulacji, dla opcji zadziałałem w sposób logiczny i przemyślany. Najpierw wymyśliłem strategię, która według teorii powinna przynosić zyski (opiszę ją w innym wpisie), następnie przeliczyłem ją na kartce dla różnych sytuacji, optymistycznych, pesymistycznych, przeciętnych itp. W końcu zastosowałem ją w praktyce w sposób chłodny i precyzyjny. Pomogło mi tu przeświadczenie, że spekulując bez planu na rynku opcji szybko polegnę. Okazało się, że robiąc to z głową można zarobić. Pewien wpływ na zyski miał szalony październik o rzadko spotykanej zmienności na rynku, co nadało opcjom sporych wartości. Jednak nawet pomijając wpływ tego miesiąca wyszedłem na opcjach na plus. Po 7 miesiącach używania mojej strategii mam na opcjach miesięcznie średnio 10% zwrot z kapitału. Po usunięciu października wartość ta spada do ok 6% co i tak uznaję za niezły wynik.

3. Powstrzymanie się od spekulowania w niekorzystnych warunkach.
Udało mi się to dopiero po pewnym czasie więc nawet nie wiem czy na pewno mogę zaliczyć to do sukcesów. Na początku, przez pierwszych kilka miesięcy, czułem ogromną chęć do grania i ciężko było mi się powstrzymać od zakupów akcji. Ciągłe i uporczywe wchodzenie "pod prąd" wbrew trendowi przynosi spore straty nawet przy używaniu zleceń stop loss i rozsądnym zarządzaniu kapitałem. Dlatego dobrą praktyką jest zrobienie sobie przerwy po każdej nieudanej transakcji. Ostatecznie punkt ten zaliczyłem do sukcesów, bo udało mi się skutecznie wprowadzić go w życie w połowie roku, czyli przed najgorszymi spadkami we wrześniu i październiku. Natomiast jeśli ktoś nie potrafi się powstrzymać przed ciągłym graniem (mi nadal mimo wszystko idzie to ciężko), to powinien wybierać instrumenty umożliwiające grę w obydwie strony - wówczas może pozostać aktywny nawet w czasie trendu spadkowego (np. opcje, czy kontrakty terminowe). Jeśli ktoś nie lubi gry na spadki, to obecnie powinien być nieaktywny co najmniej od grudnia 2007.

4. Nauka na błędach.
Wiele z błędów popełniłem tylko raz, lub maksymalnie 2-3 razy. Starałem się zawsze cofać i analizować swoje historyczne posunięcia próbując zrozumieć co zrobiłem źle. Dzięki temu mam nadzieję, że w przyszłości osiągnę lepsze rezultaty, czego życzę także czytelnikom.

20 lis 2008

Moje błędy cz. 2

Dzisiaj pora na konkretne przykłady moich najgorszych błędów. Podaję je po to aby pokazać, że nauka może być trudna i kosztowna i jak łatwo jest podchodząc do giełdy niby racjonalnie stracić głupio pieniądze. Nie boleję jednak nad nimi bardzo - nauka musi kosztować, tylko taka jest naprawdę wartościowa. Lepiej jest stracić je w ogniu walki i zdobyć przy tym doświadczenie niż wydawać na głupie kursy pseudofachowców lub na stosy książek mówiących wciąż to samo (najczęściej że dobrze jest kupić tanio i sprzedać drogo, dziękuję - to akurat wszyscy i tak wiedzą). Nie zrozumcie mnie źle - czytanie i zdobywanie wiedzy jest dobre i popieram takie podejście jednak nie zastąpi samodzielnie zdobytego doświadczenia.

1. Debiut NewConnect, Digital Avenue. W pierwszej części błędów opisałem owczy pęd jaki kierował mną podczas debiutu rynku NC. Spośród debiutujących spółek zdecydowałem się właśnie na DA jako że spółka ta działa na rynku tak przecież ekscytujących nowych technologii. Jest też właścicielem kilku portali co stanowi już pewną w miarę konkretną wartość (w porównaniu z wieloma spółkami NC, które opierają się głównie na ładnych planach). The last but not the least właścicielem największego pakietu akcji jest prężnie działające MCI. Sądziłem że będzie chciało dużo zarobić i "napompuje" kurs. DA to nie jest beznadziejna spółka, jednak patrząc z dzisiejszej prespektywy można ocenić, że cena emisyjna była przesadzona. A jeszcze bardziej ceny jakie spółka osiągała w dniu debiutu. Ja kupiłem ją za 38zł (obecnie odpowiada to cenie 3.8zł ze względu na split). I wszystko byłoby w miarę ok gdybym w porę sprzedał. Dobre założenia mogą się nie sprawdzić - nikt nie jest nieomylny. Jednak w miarę upływu czasu moje postanowienie o cięciu strat uległo w przypadku tej spółki stopniowej degrengoladzie. Najpierw założyłem sobie, że to jest NewConnect i tu zmienność jest większa więc i stop loss powinien być większy. Ok - niech będzie 10%. Potem "tymczasowo" rozszerzyłem go do 15%. No bo przecież jest debiut i wszyscy wkrótce rzucą się na akcje. Na razie nie rzucają się, bo czekają kilka dni aż rynek się rozkręci. Niestety kurs spadał choć pojedyncze inne spółki urosły co jeszcze gorzej ustosunkowało mnie do sprzedaży waloru. Spadały też obroty co powinno być dzwonkiem ostrzegawczym: nie ma i nie będzie komu kupować, a ci co dostali akcje na początku będą chcieli je przecież sprzedać. Potem szkoda było mi sprzedawać ze stratą 20% tym bardziej, że wciąż nie wierzyłem w trwałość tendencji spadkowej. Spadki trochę wyhamowały w końcu w okolicy 29 zł. 28zł to cena emisyjna - nie wierzyłem że cena akcji może spaść poniżej. Jednak spadła. Przez jakiś czas czekałem aż wróci powyżej już w tym momencie planując sprzedaż i wyjście z jak najmniejszą stratą. Jednak cena nie wróciła i spadała nadal. Kiedy przebiła 20zł przestałem się interesować już dalej tym pakietem. Strata była tak duża, że dalsze straty przestały mieć przy niej znaczenie. Kurs potem spadał dalej, dno osiągając gdzieś poniżej 15zł, już nawet nie pamiętam. Sprzedałem w końcu na odbiciu na poziomie ok 19zł głównie po to aby zaliczyć stratę w roku podatkowym 2007 i żeby odblokować choć część utopionej gotówki. Stratę ok 50%, dobrze że kwota nie była wysoka. Nawiązując do pierwszej części Moich błędów, w tej transakcji popełniłem błędy nr 1, 4 i po części 6.

2. Prawa poboru Masters. Pod koniec roku 2007 postanowiłem pospekulować na prawach poboru Mastersa i kupiłem je po 3 gr. za niewielką w sumie kwotę 600zł. Transakcja ta była zupełnie bez sensu, bo ... nie popatrzyłem kiedy kończy się notowanie pp i potraktowałem je jako jeszcze jedną spółkę groszową. Pomyślałem sobie, że kwota jest mała, więc nie ryzykuję wiele. To stało się początkiem jednej z najdłuższych, najbardziej bezsensownych i najbardziej stratnych z moich transakcji. Kiedy pp spadły do 1 gr i nikt nie chciał ich już kupować najpierw postanowiłem poczekać - a nuż za chwilę je sprzedam. Po czym kolejnego dnia już zakończył się obrót nimi... Wtedy wpadłem w małą panikę, aby nie stracić całej kwoty 600zł musiałem zapisać się na akcje nowej emisji. Było już trochę późno na myślenie, ale mogłem w tym momencie jednak chociaż spróbować zastanowić się nad sensownością tego kroku. Zapis wymagał bowiem wydania kolejnych 1500zł i objęcia akcji nowej emisji za 15gr. Razem z kosztami praw poboru wychodziła mi cena 21 gr za akcję. W tym momencie wydawało się to jednak bezpieczne jako że akcje Mastersa były notowane mniej więcej na podobnym poziomie za ok 21-24gr. Niestety, znów dało o sobie znać to, że nie znałem dokładnie reguł gry. Nowe akcje zostały zintegrowane ze starymi i dopuszczone do obrotu dopiero kilka miesięcy później - już po styczniowych spadkach. Cena akcji Mastersa spadła do ok 17-18 gr. przy czym realne było sprzedanie za 17, bo na 18 była dość spora kolejka. Powinienem w tym momencie sprzedać te akcje realizując stratę 400zł. Niestety tak się nie stało. Dziwne zawirowania jakie stały za moim wejściem na tę pozycję spowodowały że działałem bez planu. Nie wiedząc kiedy sensownie sprzedać akcje postanowiłem przyjąć postawę "aktywnego wyjścia", czyli sprzedać za 1-2 gr powyżej danej ceny. Miałoby to sens gdyby cena rosła. Gdy to się nie sprawdziło próbowałem sprzedać za cenę "bieżącą". Niestety i to się nie sprawdziło, bo na cenę aktualną stale była kolejka i w dodatku cena ta ciągle spadała. Przy ok 14 groszach uwierzyłem z kolei, że "taniej już być nie może". Ale było wciąż taniej i taniej. Wciąż nie mogąc pogodzić się z dużą i powiększającą się stratą zacząłem czekać ze sprzedażą na odbicie. Poniżej 10 gr. przestało mi zależeć i zostawiłem akcje na długi okres. Tymczasem spadły one aż do 7 gr zahaczając czasem o 6gr. Wtedy podjąłem w końcu trudną i jedyną w miarę sensowną decyzję - sprzedałem. Doszedłem do wniosku, że te 700zł które utopione jest w Mastersie jest wciąż cenne i wartościowe i użyte gdzie indziej może przynosić zysk. Poza tym Masters może jeszcze bardzo długo leżeć w okolicach 6-8 groszy a nawet kto wie, spaść do 5 gr. Skoro spadł z ok 20gr (a wcześniej był wart dużo więcej), to wszystko jest możliwe. To było jakieś dwa miesiące temu. I faktycznie, Masters nadal waha się pomiędzy 6, a 7 groszy. Podsumowując: w transakcji tej straciłem 66% z zainwestowanych 2100zł, czyli 1400zł. W dodatku zamroziłem ten kapitał na 10 miesięcy - mógł w tym czasie przynosić zyski. Oto jak ważne jest rozumienie zasad gry oraz cięcie strat. Numerki błędów z poprzedniego wpisu to: 1, 2 (20 gr to wartość po ciężkich spadkach), 3, 5, 6 (kolejka do sprzedaży na Mastersie bywa długa - płynność nie jest więc zadowalająca pomimo sporej ilości transakcji dziennie).

3. Groszówki - Mewa. Zafascynowany możliwością szybkiego i dużego zysku bawiłem się przez pewien czas spółkami groszowymi. Ostatnią z nich, która definitywnie zakończyła mój związek z nimi była i jest Mewa. Dlaczego nadal jest, o tym za chwilę. Kupiłem akcje Mewy po 3 gr. za niewielką na szczęście sumę 500zł sądząc, że maksymalna strata jest z góry znana i wynosi 66% czyli ok 330zł. Za to inwestycja taka daje mi praktycznie nieograniczone możliwości zysku. Gdy cena spadła do 1 gr nie przejmowałem się - niżej spaść się nie da. Trafiłem jednak na kiepski okres walki zarządu giełdy ze spółkami groszowymi. Mewa trafiła na listę alertów i na podwójny fixing. Liczba chętnych do spekulacyjnego kupna spadła drastycznie w ciągu dosłownie dnia o jakieś 95%. Za to została ogromna liczba chętnych do sprzedaży. I teraz okazało się, że co prawda nominalnie spółka nie może być tańsza niż 1 grosz, ale rynek może ją wyceniać niżej. W takich okolicznościach akcji spółki po prostu nie da się sprzedać, bo kolejka do sprzedaży liczy sobie kilkaset milionów akcji podczas gdy chętnych do zakupu jest nie więcej niż na kilkaset tysięcy dziennie. Przy takich obrotach jeśli nic się nie zmieni będzie się czekać w kolejce... kilka lat (a na 2 fixingach nie ma zleceń PKC, co by z resztą też nic nie zmieniło, bo gdyby były, to pewnie wszyscy zgłosiliby takie właśnie zlecenia). Jak do tej pory nikt na giełdzie nie robił odwrotnego splitu, nie ma zdaje się nawet takich technicznych możliwości, ale dla takich spółek jak Mewa GPW będzie kiedyś musiało to wprowadzić, bo sytuacja jest absurdalna. No, przepraszam, jest jeszcze rozwiązanie takie, że firma skupi trochę swoich akcji i je umorzy. Na to na razie się nie zanosi, dlatego zapisałem sobie całą kwotę na stratę. Czyli 100% i 500zł. No cóż, bywa - na przyszłość zapowiedziałem sobie aby nigdy nie kupować spółek z których nie da się wyjść sensownym stop lossem, a groszówki z definicji są właśnie takie. Gdy 1 grosz to 33% to jak założyć SL? Popełnione błędy to 5 i 6.

Tak przedstawiają się moje najgorsze błędy. Opisuję je po to aby nikt ich nie powtórzył, ale także trochę dla samego siebie, aby mocniej je sobie zapamietać i wbić do głowy reguły i antyreguły.

Dla przeciwwagi w kolejnym wpisie przedstawię swoje sukcesy. Nie jest przecież tak, że przez ostatnie półtorej roku tylko traciłem. Nad błędami trzeba było jednak pochylić się najmocniej po to aby w przyszłości popełniać ich mniej.

13 lis 2008

Moje błędy cz. 1

Zbliża się już chwila, gdy na moim rachunku w biurze maklerskim znajdzie się suma 10 tys. zł. Punkt ten uznaję za symboliczny moment zakończenia nauki i rozpoczęcia gry nieco bardziej poważnie. Oczywiście nie będzie to oznaczać przykładania wagi wyłącznie do stopy zwrotu - systematyczne oszczędzanie i zasilanie konta nowymi sumami nadal będzie istotną częścią budowy mojego kapitału. Chciałbym jednak na operacjach giełdowych co najmniej nie tracić, a lepiej byłoby zarabiać.

Okres nauki, to okres powolnej akumulacji kapitału i niestety strat. Ponieważ grałem zawsze za niewielką część dumy pozostającej mi do dyspozycji, to sumaryczne straty nie są dramatyczne. W trakcie tych 18 miesięcy straciłem łącznie ok 2 tys. zł. Nie boleję nad tym specjalnie - traktuję to jako koszty nauki. Trudno oczekiwać w życiu aby jakakolwiek cenna nauka była darmowa. Poza tym co prawda dokładna stopa zwrotu jest trudna do wyliczenia, bo wartość kapitału podlegała dużym zmianom ze względu na częste i nieregularne zasilenia, ale w dużym przybliżeniu wynosi strata wynosi ok 25-30%, co jest i tak niezłym wynikiem w porównaniu do np. WIG20, który od szczytu stracił ok 55-60%. Niestety wiele moich zagrań było kiepskich i trzeba nad nimi się chwilę zastanowić i wyciągnąć wnioski. Niektóre z nich spowodowane były zbyt małą wiedzą i doświadczeniem, ale wiele to problemy psychologiczne. Te ostatnie błędy trudniej jest wyrugować, ale cały czas pracuję nad sobą i staram się je eliminować.

W tym artykule przedstawię ogólnie rodzaje błędów, które popełniłem w ciągu ostatniego półtorej roku. Ich opis i wnioski jakie z nich wyciągam być może pomogą niektórym czytelnikom uniknąć powtórzenia tego samego. W kolejnym wpisie mam zamiar opowiedzieć bardziej dokładnie o kilku moich najgorszych transakcjach.

  1. Błąd długiego terminu, czyli jak krótkoterminowe spekulacje zmieniają się w długoterminowe "inwestycje". Stare powiedzenie giełdowe mówi, że "inwestor długoterminowy to po prostu taki spekulant, który nie sprzedał swoich akcji na czas". Coś w tym jest, chyba prawie każdy odczuł to kiedyś na swojej skórze. Gdy uparcie czeka się aż kurs się odwróci ("Przecież musi się odbić, bo..." - tu wstaw listę swoich argumentów) i nie dopuszcza się myśli o zrealizowaniu 5-15% straty (bo przecież szkoda pieniędzy), to często zostaje się z akcjami na długo i patrzy się na kolejne spadki aż do tego punktu w którym dalsze straty przestają przerażać i już nie zwracają na siebie uwagi. Wydaje mi się, że ten moment to strata 50% sumy zainwestowanej w dany walor. Wytłumaczę o co mi chodzi z tym, że kolejne straty już nie przerażają... Gdy straciliśmy połowę, to kolejny spadek ceny akcji o 50% oznacza dla nas już tylko 25% wejściowego kapitału. Dlatego tracimy coraz mniej. Co za różnica jednak skoro roztrwoniliśmy większość zainwestowanych pieniędzy i aby się odegrać musielibyśmy trafić na ponad 100% zysk! Straty trzeba ciąć jak najszybciej. Staram się teraz wciąż to sobie powtarzać. Nieważne, że jakaś teoria rynkowa ma mocne podstawy, jeśli zaczyna się nie sprawdzać, to nie dajemy jej już więcej szans tylko TNIEMY STRATY!. Taka z tego nauka. Na tym błędzie straciłem chyba najwięcej choć takich transakcji było tylko kilka. Dobrze też, że grałem zawsze tylko za małą część kapitału.
  2. Błąd kuchenny, czyli nie łap spadających noży. Szukanie dołków i szczytów, w których trend się odwróci jest bardzo kuszące. Jeśli się trafi w taki dołek i potem w szczyt, to może być to bardzo zyskowna transakcja. Tylko ile jest transakcji nieudanych... Przy łapaniu dołków można przeżyć tylko jeśli się tnie straty. Inaczej nasz kapitał umrze dość szybko (patrz punkt1). Jednak ciągłe i uporczywe wchodzenie "pod prąd" może skończyć się długą i bolesną serią małych strat. Małych, ale drenujących portfel. W końcu co jest bardziej prawdopodobne: zmiana trendu, czy jego kontynuacja? Zależy to oczywiście trochę od rodzaju trendu (długo- czy krótkoterminowy), ale jednak prawie zawsze kontynuacja jest bardziej prawdopodobna. Są przejściowe okresy, w których kierunek trendu jest niepewny, ale przez większość czasu trend jest jasny. Na przykład: obecny spadkowy trend mógł w sierpniu 2008 wydawać się jeszcze tylko korektą wzrostów, ale już w grudniu 2007 można było zidentyfikować go jako spadkowy. A jeśli ktoś nadal nie był pewien wtedy, to czy mógł mieć wątpliwości w sierpniu 2008? Wystarczy rzut oka żeby powiedzieć, że nie. Skąd więc zaskoczeni w październiku? Łapanie dołków to głównie problem psychologiczny. Wiąże się to też z chęcią ciągłego bycia na rynku i ciągłego zarabiania. Dlatego dobrze jest używać instrumentów pozwalających grać zarówno na wzrosty jak i na spadki. Wtedy łatwiej jest wyzwolić się z manii łapania dołków i grać z trendem. To była jedna z recept w moim przypadku. Po wielu długich seriach małych strat spowodowanych próbami łapania dołków oswoiłem się z opcjami (a obecnie oswajam się z kontraktami terminowymi), co spowodowało zmniejszenie ilości transakcji "łapiących noże". Nadal niestety łamię się czasem i wiem, że wciąż muszę nad sobą pracować.
  3. Błąd toksycznych praw poboru, czyli o tym, że trzeba wiedzieć w co się inwestuje. Inwestując w jakiś papier trzeba wiedzieć z czym wiąże się jego zakup. Dobrze znać reguły gry (chociaż większość) zanim zacznie się grać! Raz na przykład kupiłem prawa poboru (bo były za 1 grosz i myślałem że to świetna okazja) nie sprawdzając, że za 3 dni kończy się obrót nimi. Przez te 3 dni nie udało mi się już ich sprzedać i musiałem za karę kupić przypadające na nie akcje (aby nie stracić wydanych pieniędzy), choć wcale nie chciałem ich mieć. Z kolei zanim nowe akcje weszły do obrotu kurs spółki znacznie spadł i ostatecznie straciłem na tym więcej niż wartość tych praw poboru... Z innych rzeczy, które warto wiedzieć, to płynność waloru, mnożnik czy wielkość pakietu (kontrakty), termin wygasania (kontrakty, opcje), planowane splity i emisje akcji itp. Zanim wejdzie się choćby krótkoterminowo w jakieś akcje koniecznie należy sprawdzić takie informacje! Jeszcze lepiej jest wyznaczyć sobie kilka - kilkanaście walorów, śledzić je i inwestować tylko w nie. Przy okazji oszczędzimy sobie nieco szumu informacyjnego. Ta zasada jest zdrowa niezależnie od tego czy używamy AT, czy AF. Tej klasy błędów nie popełniłem wiele razy, jednak kosztowała mnie sporo. Natomiast uniknąłem tego typu problemów w inwestowaniu w fundusze inwestycyjne (po przeczytaniu regulaminów i zastanowieniu się nad ideą TFI zaraz skreśliłem je na zawsze, będzie jeszcze o tym wpis na blogu) oraz w opcje (opcje postrzegane są jako coś niezwykle skomplikowanego, toteż od razu podszedłem do nich analitycznie najpierw wymyślając kilka pasujących mi strategii i testując je, a następnie konsekwentnie używając ich - opcje w takich warunkach okazały się proste i zyskowne).
  4. Błąd stadny, czyli unikaj owczego pędu. Nigdy specjalnie nie interesowały mnie sugestie tzw. analityków czy porady "dobrze poinformowanych" na forach dyskusyjnych. Jednak jeden raz dałem się ponieść owczemu pędowi i magii nowości. Był to debiut rynku New Connect. Już pierwszego dnia rzuciłem się do kupowania akcji, aby nic mi nie umknęło (dałem się nabrać na mit odjeżdżającego pociągu). Założyłem przy tym od razu, że na tym rynku zmienność będzie zapewne duża więc nie powinienem się przejmować chwilowymi wahaniami. Zmienność była faktycznie duża, tyle że głównie w dół, a takie podejście sprowokowało błąd numer 1. Patrz też błąd numer 6 - płynność na tym rynku spadała całe tygodnie począwszy od przyzwoitej pierwszego dnia do bliskiej zeru po pewnym czasie (nie licząc spółek, które akurat debiutują). Malejące obroty udowadniają z resztą, że nie tylko mnie poniósł owczy pęd. Co do rynku NC to sprawa jest prosta: zarabiają głównie emitenci i ci co mają akcje przed debiutem. Wiele firm na tym rynku to krzaki, a w najlepszym razie są one kilku- (albo kilkunasto-) krotnie przecenione. Sens wchodzenia w ten rynek pojawi się dopiero gdy większość spółek spadnie o 95% i zacznie się ogólny trend wzrostowy na GPW.
  5. Błąd groszowy, czyli magia małych i dużych liczb. Wszyscy znamy te spółki z akcjami po kilka groszy: kupię po 3 grosze, sprzedam po 4 i mam 33% zysku... Nawet jeśli w kolejce trzeba stać 2-3 miesiące, to i tak super zysk! W praktyce nie jest to takie różowe a duża zmiana staje się mieczem obosiecznym. Równie dobrze może okazać się, że trzeba będzie sprzedać po 2 grosze. Szczególnie w okresie bessy powinno się dwa razy dobrze zastanowić zanim kliknie się przycisk "kupuj". Kupić jest łatwo, sprzedać trudniej. A kto nie wierzy, niech sprawdzi historię Mewy - dziś nie da się jej sprzedać za 1 grosz... Ogólnie mówiąc, to o ile w czasie hossy może mieć sens kupno "groszówek" za jakąś małą kwotę, o tyle w czasie bessy trzeba się trzymać od tego z daleka. Tak, czy inaczej, trzeba też mieć świadomość, że jest to w praktyce czysty hazard.
  6. Błąd pływacki, czyli płynność jest potęgą. Często jest tak, że szukając dobrej okazji przeglądamy wykresy dziesiątków spółek, aż w końcu trafiamy na jakiś obiecujący, który daje nadzieję na wzrost. Spółeczka jest mała i niewiele o niej wiemy, ale właśnie wystrzeliła 20% w górę i mamy nadzieję na kolejne powiedzmy 50%. Kupujemy, ale ostrożnie. Zakładamy, że jak spadnie o 10% to natychmiast sprzedajemy. Niestety wyskok był fałszywy, spółka spada jak kamień z powrotem do poprzedniej wartości, a my w panice próbujemy sprzedać i... okazuje się że arkusz zleceń po stronie kupna jest prawie pusty. Z przerażeniem widzimy, że próba sprzedaży PKC skończy się kolejnym wystrzałem o 20% tyle że w dół (razem daje to ok 36% straty - katastrofa!). Sfrustrowani tym faktem dajemy zlecenie sprzedaży po bieżącej cenie i... czekamy kilka miesięcy patrząc na niemal zerowy obrót i zsuwającą się systematycznie cenę. W końcu albo udaje nam się sprzedać po jakichś 25% poniżej ceny zakupu, albo wręcz wyrzucamy je rozpaczliwym PKC. Ewentualnie zakopujemy kapitał na wiele długich i ciężkich miesięcy stając się inwestorem długoterminowym (patrz błąd nr1). Mało płynne spółki to potencjalna trucizna i zbyt duży hazard. Przekonałem się doświadczalnie, że gra na takiej spółce uniemożliwia stosowanie jakiejkolwiek sensownej strategii. Nie daje nawet szansy na sensowne stosowanie zleceń obronnych. W czasie hossy na takich spółkach można próbować strzałów jak na loterii, ale w czasie bessy należy unikać ich szerokim kołem. Lepsza spółka o nieco mniejszych perespektywach wzrostu, ale taka, która umożliwia rozsądne wejście i wyjście w każdym momencie. Jeśli ruchy na spółkach z WIG20 są dla ciebie za małe, to już lepiej spróbuj grać na kontraktach. Ale uwaga! Kontrakt na akcje pewnej spółki może mieć o kilka rzędów wielkości mniejszą płynność niż jej akcje.
cdn.

3 lis 2008

Bajka o Kruku i Wólczance

We współczesnym kapitalizmie coraz więcej firm to wielkie grupy kapitałowe o rozproszonej formie własności. Akcje takich spółek posiadane są przez inne spółki, których akcje znajdują się w portfelu innych itd. Gdzieś na końcu znajduje się rzesza rozproszonych Kowalskich inwestujących poprzez fundusze emerytalne lub inwestycyjne albo w najlepszym razie grupy średnich inwestorów skupiających po kilka procent akcji. Słowem: brak jest faktycznego właściciela sprawującego władzę nad firmą. To, czy takie firmy są naprawdę wydajne i mogą dobrze pracować i czy są faktycznie solą wolnorynkowej gospodarki to temat na inny wpis. Tutaj mała historyjka...

Są jeszcze firmy rodzinne, których właścicielom zależy i z którymi są oni związani emocjonalnie. Nawet jeśli te biznesy rozrosły się do dużych przedsiębiorstw, to właściciele pamiętają zazwyczaj początki tworzone gdzieś w przysłowiowym garażu albo chociaż opowiadania dziadka, który zakładał firmę. W Polsce nie ma dziś niestety dobrego klimatu dla takich firm (patrz przypadek Kluski i Optimusa). Wiele z takich, które mogły by obecnie być dużymi firmami zostało zniszczonych przez państwo w czasach PRL. Również klasa średnia i warstwa prawdziwych i zaradnych przedsiębiorców zostały mocno przetrzebione przez socjalizm. Dziś Polska gospodarka to w sporym stopniu oddziały wielkich światowych koncernów. Czasem jednak trafia się zaangażowany przedsiębiorca o prawdziwym duchu walki, który jest w stanie pokonać stado wilków.

Firma Wojciecha Kruka W.Kruk powstała w XIX wieku. Przez wiele lat PRLu Krukowie nie mogli rozwinąć interesu jak wielu innych "prywaciarzy". Udało im się to w końcu dopiero na przełomie XX i XXI wieku. Firma rozrosła się do dużego biznesu, na który składa się m.in. spora sieć sprzedaży. Kruk zadebiutował także na giełdzie. Giełda to doskonała okazja na zarobienie na własnym interesie - można sprzedać drogo akcje lub wyemitować nowe. Tak też zrobił W. Kruk co skutkowało tym, że stracił bezwzględne panowanie nad swoją firmą mając mniej niż 50% akcji. Wkrótce zemściło się to na nim ...

Vistula po fuzji Wólczanka stała się sporym graczem na rynku eleganckich ubiorów dla mężczyzn (garnitury + koszule). Jednak ambitnemu prezesowi spółki to nie wystarczyło. R. Bauer wymyślił sobie sieć sklepów, w których nowoczesny biznesmen, czy przedstawiciel klasy średniej mógłby zarówno ubrać się jak i kupić sobie (lub partnerce) jakiś złoty drobiazg. Realizacja tej strategii wymagała jednak połknięcia jakiejś znanej marki jubilerskiej, najlepiej z dobrze rozwiniętą siecią sprzedaży. Wybór szybko padł na Kruka. Prezesowi Wólczanki sprzyjał także kryzys finansowy, który obniżył cenę wszystkich akcji na giełdzie nie wyłączając Kruka.

Wólczanka-Vistula zaproponowała W. Krukowi odkupienie akcji w swojej firmie, na co ten zareagował z ociąganiem mówiąc mniej więcej: "poczekajmy, ochłońmy, zastanówmy się, może niech z rok minie i wtedy wrócimy do rozmów". Być może właścicielowi sklepów jubilerskich chodziło o to, aby rynek wyszedł z kryzysu, by mógł dostać lepszą cenę za swoje akcje, nie można wszakże wykluczyć także, że na zwłokę wpłynęło emocjonalne związanie z rodzinną firmą. A może chciał więcej czasu na wymyślenie sposobu jak pozbyć się uciążliwego admiratora swoich akcji?

Prezes Wólczanki z charakterystycznym dla siebie zerowym wdziękiem powiedział Krukowi, że może spadać na drzewo, tj. mówiąc dokładniej: powiedział mu, że nie ma zamiaru czekać choćby dzień dłużej, a przejęcie odbędzie się tak czy inaczej, z nim czy też bez niego. Po czym ogłosił wezwanie na akcje Kruka na dość atrakcyjnych jak na ówczesną cenę rynkową warunkach. Na próżno apelował W. Kruk do akcjonariuszy o niepozbywanie się akcji, na próżno pisał o zyskach jakie przynosi firma... Fundusze inwestycyjne jak i wielu inwestorów indywidualnych zdecydowało się sprzedać swoje akcje. Prezes Kruka nie mając innego wyjścia w końcu również zdecydował się na sprzedaż. Gdyby został - prawdopodobnie jego głos i tak nie miałby znaczenia.

Do tej pory wszystko układało się jak to zwykle bywa przy wrogich przejęciach. Ale tym razem koniec miał być inny. Podczas gdy niejeden zainkasowawszy okrągłą sumę za swoje akcje udałby się na emeryturę w jakimś ciepłym kraju, to W. Kruk stwierdził, że nie jest jeszcze na to gotowy i woli walczyć o swój rodzinny biznes. Suma jaką uzyskał za sprzedaż akcji nie wystarczała do przejęcia Wólczanki (o kapitalizacji ok 3 razy większej od Kruka), ale była wystarczająca aby w okresie bessy giełdowej przejąć znaczące kilka procent. Dodatkowo W.Kruk przekonał kilku znajomych biznesmenów do podobnego kroku i razem uzbrojeni w spory pakiet i dobrą wizję rozwoju połączonych firm rozpoczęli rozmowy z funduszami inwestycyjnymi posiadającymi sporą część reszty akcji. Udało im się - fundusze zostały przekonane. Efektem było wywalenie na bruk dotychczasowego zarządu firmy i przejęcie go przez ludzi Kruka. Rodzinny biznes został odbity. Na koniec Kruk zapowiedział, że strategia wymyślona przez p. Bauera jest dobra i on ma zamiar ją kontynuować, ale nie przy użyciu takich metod.

Z powyższej historii wynika kilka wniosków:
  • W dzisiejszym kapitaliźmie dominuje niestety model rozproszonej własności. Nie wiadomo, kto tak naprawdę jest właścicielem, tj. tym panem, który odpowiada za ten kram. Powoduje to często, że kapitał firm przez spory czas może być trwoniony przez zarządy (nie zarządzające w końcu swoim kapitałem). Mogą to robić tak długo jak długo akcjonariusze się nie zdenerwują, a przy rozproszonym (i często słabo przywiązanym do firmy) akcjonariacie może to trwać długo. Takie przedsiębiorstwa zaczynają coraz bardziej przypominać socjalistyczne gospodarki, w których kapitał należy do wszystkich i do nikogo. Jak długo taki model może być efektywny?
  • Skomplikowana struktura akcjonariatu ułatwia niespodziewane zmiany na szczeblach zarządów firm jak i częste zmiany strategii. Często jest też tak, że zarząd do końca nie jest pewien swoich akcjonariuszy, tj. tego co mogą im przygotować za chwilę. Historię Kruka i Wólczanki można by opisać starym powiedzeniem: "Złapał Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma" ;-)
  • Kruk sprzedając swoje akcje na giełdzie wiedział czym ryzykuje. Nie mógł więc podczas wrogiego przejęcia użalać się za bardzo nad sobą i uważać za ofiarę. Sprawa jest prosta: nie masz 50% + 1 akcja, to nie jesteś prawdziwym właścicielem biznesu i nie wiesz czy ktoś za chwilę nie wysadzi cię z siodła - ma do tego prawo nawet jeśli pozostaje to kontrowersyjne etycznie.
  • Mimo to duży szacunek należy się prezesowi Kruka za odwagę, wizję i przywiązanie do rodzinnego biznesu.

27 paź 2008

Przyzwyczajenia a zmienność rynku

Zmienność rynku rośnie z wielu przyczyn: rosnąca niepewność uczestników rynku, co do jego kierunku rozwoju, dramatyczne wydarzenia w gospodarce itp. Jest jednak jedna przyczyna, która jest rzadko podawana, a która jest dość ciekawa. Jest nią przyzwyczajenie graczy do pewnych wielkości liczbowych. Jak to możliwe, że coś takiego mogłoby wpłynąć na zmienność?

Jak wiadomo wszyscy do czegoś się przyzwyczajamy. Inwestorzy na GPW na przykład w ostatnich latach przyzwyczaili się do tego, że "naturalny" poziom WIG20 to z grubsza 3000 punktów. Oczywiście jak to na giełdzie: zawsze są wahania, jednak 4000 czy powiedzmy 2500 to pewna odchyłka do zaakceptowania przez nasz mózg. Jednak jeśli typowe poziomy nagle zmieniają się gwałtownie, to nie potrafi on nagle przestawić się, co może dawać ciekawe efekty.

Zjawisko takie nazywane jest czasem hakami psychologicznymi. Przyjrzyjmy mu się bliżej: dla WIG'u 20 o wartości 4000 punktów zmiana o 100 punktów, to 2.5% a więc nie tak znowu dużo: nieraz zdarzają się takie dzienne zmiany. Dla poziomu 2500 te 100 punktów to już 4%. Ale gdy piszę te słowa WIG20 znajduje się już na poziomie 1500 punktów po zjeździe o 900 punktów w ciągu miesiąca! Dla poziomu 1500 punktów 100 punktów dziennej zmiany to już 6.67%. Taka zmiana to bardzo dużo. Jednak jest bardzo wielu inwestorów, którzy przyzwyczajają się do analizy zmian punktowych a nie procentowych i patrzą na ruchy indeksu jak przez szkło powiększające. Są skłonni do uznawania takich samych wahań indeksu (procentowych) jako mniejszych niż zwykle (w końcu punktowo są one mniejsze) i co za tym idzie skłonni do agresywniejszej gry. Dodajmy do tego grających intensywnie na konktraktach i opcjach, którzy faktycznie tracą i zyskują tyle samo dla tych samych zmian punktowych a nie procentowych (i dla których spadek wartości indeksu oznacza mocne zdelewarowanie gry, a dla niektórych to oznacza mniejszą adrenalinę i generalnie nudę) i nie powinno być dziwne dlaczego prawdopodobieństwo dużych jazd indeksu w dwie strony jest obecnie większe.

Jeśli trend spadkowy zmieni się w boczny lub łagodnie rosnący (spadający), to po pewnym czasie zmienność spadnie, a wszyscy przyzwyczają się do nowych poziomów i wartości zmian dziennych. Aż do czasu, znów pojawi się ostry i dramatyczny trend, który wybije giełdę z poziomu równowagi. Ciekawym wnioskiem, który płynie z tych rozważań i który jest zgodny z moimi obserwacjami wykresów jest to, że: zmienność spada powoli przez długi okres czasu, po którym następuje szybkie, ostre wybicie, krótki okres wzrostu (kulminacja i przesilenie trendu)i znów powolne spadki. Pewnie dałoby się to zbadać matematycznie, ale nie mam niestety na to czasu.

13 paź 2008

Spadające noże

Powiedzenie o łapaniu spadających noży staje się szczególnie aktualne gdy rośnie zmienność rynku. Tak było w piątek 10 października. Kto próbował łapać dołek po ponad 8% spadku na otwarciu mógł się srodze rozczarować gdy ten spadł w trakcie sesji do -13%. Kto z kolei w tym momencie próbowałby liczyć na dalsze spadki mógł sporo stracić, gdy kolejne kilka godzin przyniosło odbicie znów do -8%. Tylko konsekwentny stop loss może nas uratować w takie dni. A jeśli ktoś ma tyle szczęścia, że potrafi bez zleceń SL regularnie zarabiać na takim rynku, to może śmiało spróbować swoich sił w totolotku.

Skoro już zacząłem o SL... Łapanie dołków w pewnych ekstremalnych sytuacjach może mieć sens. Teraz według mnie jest taka ekstremalna sytuacja, bo po tak ciężkich spadkach odbicie o 15-20% jest mocno prawdopodobne. Prawdopodobne nie znaczy jednak pewne. Łapanie dołków ma sens tylko jeśli ustawisz zlecenie obronne, np. 5% poniżej ceny zakupu. Liczenie na 20% przy ryzyku 5%, daje dość dobry stosunek zysku do ryzyka. Gdy wszyscy panikują warto być odważnym, ale... zabezpieczyć się gdyby nie miało się racji zleceniem SL.

1 paź 2008

Kapitalizm

W okresach kryzyów gospodarczych podnoszą swoje głowy liczni piewcy gospodarki centralnie sterowanej. Słychać co raz więcej głosów mówiących o ostatecznej kompromitacji i upadku wolnego rynku, który rzekomo miał się nie sprawdzić. Rozmaitej maści lewakom sprzyjają w takich twierdzeniach zmienni jak chorągiewki dziennikarze ekonomiczni i analitycy. Wszyscy oni zapominają, że kapitalizm to system cykliczny, w którym okresy hossy i bessy przychodzą cyklicznie i naprzemiennie. Gospodarka kapitalistyczna rozwija się w tempie dwa kroki wprzód i jeden w tył. Nie jest to jej wada, lecz wprost przeciwnie: zaleta. Dzięki okresom recesji gospodarka ma szansę przystosować się do nowych warunków zewnętrznych, przekształcić się w bardziej efektywną, wyeliminować niewydajne organizmy (firmy źle zarządzające kapitałem) i przetransferować energię i kapitał do bardziej wydajnych. Zdrowa gospodarka wolnorynkowa z każdego kryzysu wychodzi mocniejsza, sprawniejsza i nowocześniejsza. Niestety w obecnych czasach wolnego rynku jest coraz mniej na świecie, jest on też coraz częściej krytykowany i osądzany już nie tylko jako niesprawiedliwy (który to zarzut padał zawsze a jego źródło leżało w różnym rozumieniu sprawiedliwości u różnych osób), ale nawet jako niewydajny co jak dla mnie unosi się już w oparach absurdu. Na świecie nie ma już praktycznie gospodarek wolnorynkowych, co najdobitniej uświadamia nam fakt, że dawne kolebki kapitalizmu takie jak USA, czy Wielka Brytania, nacjonalizują prywatne firmy tylko dlatego, że są duże. Skoro wolny rynek jest coraz mniej wolny, to jaki sens ma krytykowanie go za niewydajność?! Wolny rynek byłby naprawdę wolnym wtedy, gdyby firmy takie jak AIG, czy Bear Stearns mogły sobie swobodnie upaść. Gdyby pozostały po nich majątek został rozdzielony pomiędzy wierzycieli i tym samym kapitał przepłynął w stronę osób i firm lepiej nim zarządzających.

Gospodarka najlepiej radzie sobie, gdy nikt przy niej nie manipuluje. Ręczne sterowanie zawsze kończy się źle. Jeśli rządzący (czy to rządy, czy banki centralne itp.) koniecznie usiłują zmusić gospodarkę do trzeciego kroku wprzód, to zwykle zatrzymuje się ona na długo w miejscu. Zamiast krótkiego i oczyszczającego kryzysu fundują wszystkim długi, ciężki i wyniszczający społeczeństwo kryzys.

Bankructwo jednej, czy wielu firm jest także świetnym ostrzeżeniem dla innych: tą drogą nie należy iść. Zły przykład ułatwia innym firmom uniknięcie tych samych kłopotów przez zmianę działań. Gdy bankrutów ratuje się za publiczne pieniądze, to inni potencjalni bankruci nigdy nie zmieniają swoich nawyków i będą zawsze postępować tak samo, co prowadzi do pogłębiania się kryzysów. Gdyby wisiał nad nimi miecz Damoklesa w postaci pewnego bankructwa w sytuacji złego zarządzania kapitałem - zrobiliby naprawdę dużo aby go uniknąć. Skoro wiedzą, że rząd ich wykupi bo "są za duzi by upaść", to będą dalej w najlepsze marnotrawić kapitał.

22 wrz 2008

Plan Paulsona, czyli prywatne zyski i państwowe straty.

Świat się wali. Dawna kolebka kapitalizmu odwraca się od niego plecami. I nie są to już żarty. Dla wielu tzw. finansistów kapitalizm był dobry dopóki oni zyskiwali. A gdy pojawiły się straty, to udali się do rządu, aby sfinansował je pieniędzmi podatników. Nie napiszę chyba nic bardzo odkrywczego, gdy stwierdzę, że plan ratowania prywatnych firm (w dodatku arbitralnie wyznaczonych przez jedną osobę; Paulson: tego uratujemy, tego też, a ten niech nas cmoknie...) przez rząd USA to skandal jakiego w ekonomii światowej nie było od czasów Lenina i Dzierżyńskiego. Popatrzcie na to sami obiektywnie: Przez kilka lat grupa finansistów wciska kredyty wszystkim, których na to nie stać. Następnie, wiedząc że wiele z nich jest nic nie wartych, opakowuje je w coraz bardziej skomplikowane instrumenty i ostro handluje nimi między sobą, na końcu wciskając je jako bezpieczne i wiarygodne wszystkim na świecie, w tym wielu zagranicznym firmom i instytucjom nie zdającym sobie sprawy z uprawianego procederu. Gdy rynek brutalnie weryfikuje tą radosną twórczość, grupa cwaniaków żąda ratowania ich firm (które de facto zbankrutowały) przez państwo ("Jesteśmy za duzi by upaść!"). W dodatku przez cały ten czas, doprowadzając w kilka lat do ruiny firmy o ponad stuletniej tradycji, biorą wielocyfrowe sumy za swoją niekompetencję. Wielu z nich teraz, kiedy szydło wyszło z worka odejdzie pewnie ze stanowisk, ale za to z sutymi odprawami. Zamiast trafić za kratki...
Ciekawe co z tego wszystkiego wyjdzie. Oby nie sprawdziło się przekleństwo: obyś żył w ciekawszych czasach, bo te zaczynają się robić niebezpiecznie ciekawe.

16 wrz 2008

Spadki jako szansa

Dziś chciałbym napisać o czymś, na co rzadko zwraca się uwagę. Hossa na giełdzie to najprostsza okazja do zarabiania, bessa też daje szansę na zarobki na krótkich pozycjach lub korektach, ale jest to trudniejsze i zazwyczaj większość graczy traci pieniądze w czasie spadków. Jednak bessa (a właściwie jej koniec) przynosi jeszcze jeden pozytyw. Jest nim zmniejszenie kosztów gry na instrumentach pochodnych takich jak np. kontrakty na akcje czy indeks. Zmniejszenie kosztów gry oznacza, że wartość pojedynczego kontraktu jaki będziemy kontrolować po zakupie jest mniejsza, co ułatwia zmniejszenie dźwigni do sensownego poziomu (dlaczego nie należy przesadzać z dźwignią można przeczytać w tym wpisie i w tym wpisie). Jak to działa:
  • WIG20 w szczytowym momencie miał wartość ok. 4000 punktów, a ponieważ kontrakt na ten indeks ma mnożnik 10 (jeden punkt to 10zł), to otwarcie jednej pozycji kontraktu oznaczało kontrolowanie 40000zł. Aby kupić jeden kontrakt według jego specyfikacji musimy mieć conajmnie 10,9% z całej sumy jako depozyt (patrz np. tutaj) czyli 4360zł. Załóżmy jednak, że nie chcemy użyć maksymalnej dostępnej nam dźwigni i na grę na kontrakcie przeznaczamy 8000zł. Nasz faktyczny lewar wynosi wówczas: 8000:40000 = 1:5. Oznacza to, że każdy ruch indeksu o 1% da nam 5% zmianę wartości naszego kapitału 8000zł.
  • Obecnie WIG20 ma wartość ok 2350 punktów i nadal spada. Dla ułatwienia obliczeń załóżmy, że spadnie jeszcze do 2000 (co wydaje się prawdopodobne). Wówczas jeden kontrakt kontroluje tylko 20000zł, więc przeznaczając 8000zł na grę uzyskujemy lewar w wysokości 8000:20000 = 1: 2.5 a więc dwa razy mniejszy niż poprzednio. Każdy ruch indeksu o 1% da nam zmianę naszego kapitału o 2.5%.
Mniejszy lewar przy założeniu takiego samego ryzyka procentowego (ryzyko oczywiście dotyczy całego naszego kapitału lub kapitału wykorzystywanego do gry, a NIE wartości kontraktu, czy wartości depozytu) oznacza szerszy stop loss co daje nam większą elastyczność gry. Zobaczmy to na liczbach w tych samych przypadkach co powyżej:
  • Załóżmy, że akceptowalne ryzyko to 5%, co równe jest 400zł (dla naszego kapitału 8000zł przeznaczonego do gry na kontrakcie W20). Oznacza to, że SL może mieć wartość do 40 punktów, czyli 1% wartości indeksu. A więc 1% ruch w złym dla nas kierunku spowoduje zamknięcie pozycji na SL.
  • Dla indeksu wartego 2000 punktów te 400zł ryzyka (czyli 5% kapitału, bo nadal jest to to samo) daje nam SL również wart 40 punktów - ta liczba się nie zmienia. Ale... jest to 2% wartości indeksu. Czyli dopiero ruch o 2% w złym kierunku realizuje zlecenie SL. Łatwo domyślić się, że będziemy rzadziej wyrzucani z rynku co da nam więcej szans na zarobienie PRZY DOKŁADNIE TAKIM SAMYM RYZYKU DLA NASZEGO KAPITAŁU!
WIG20 to nie wszystko, popatrzmy na kontrakty na akcje. Specyfikacja takich kontraktów określa, że jeden kontrakt oznacza zakup/krótką sprzedaż pakietu 100 akcji. Tak więc na przykład:
  • Rok temu jedna akcja PKN Orlen warta była ok 60zł co oznaczało 6000zł na kontrakt, obecnie jest to 30zł, czyli 3000zł na kontrakt.
  • Rok temu jedna akcja KGHM warta była ok 140zł co oznaczało 14000zł na kontrakt, obecnie jest to 60zł, czyli 6000zł na kontrakt.
Nie wszystkie akcje w ostatnich miesiącach taniały tak mocno. Dla przykładu TP SA od kilku lat waha się w zakresie 20-30zł. Ogólnie mówiąc jednak bessa obniża próg wejścia na giełdę, a w szczególności do instrumentów pochodnych. Przed wejściem w nie warto jest poczytać trochę o zasadach ich działania, wszystko sobie pokalkulować i przygotować plan. Nie należy jednak bać się ani samych instrumentów ani spadków na rynkach. Jak widać w spadkach także można znaleźć coś pozytywnego.

9 wrz 2008

Funny Fannie

W weekend amerykański sekretarz skarbu zadecydował o dofinansowaniu dwóch w praktyce uzależnionych od państwa firm działających na rynku kredytowym: Fannie Mae i Freddie Mac oraz o przejęciu bezpośredniej kontroli nad tymi firmami. W praktyce oznacza to całkowite upaństwowienie firm i przejęcie ich długów przez skarb USA. Rzecz wydaje się niesłychana w kraju szczycącym się wolną i kapitalistyczną gospodarką. Warto jednak pamiętać, że obydwie firmy były całkowicie uzależnione od państwa i gwarantowało ono, że w razie kłopotów przyjdzie im z pomocą. I obietnicę tą wypełniło. O co więc chodzi, czemu trzeba uznać ten krok za niedobry i rozpaczliwy?

Chodzi o to, że rząd amerykański nie chciał pokazać, że największe firmy kredytujące nieruchomości są bankrutami. A są, co do tego nie ma wątpliwości. W mediach nie są, bo rząd wyciągnął do nich "pomocną dłoń". Ale rynek wycenia je jako bankrutów. Popatrzmy chociażby na Fannie Mae. Rok temu kurs jej akcji wynosił ok 60 dolarów. W piątek 05 września 2008 już tylko 6, a zamknął się na 7. 90% straty w ciągu roku. No ale nic dziwnego, trwa kryzys nieruchomości a ta firma może być i jak się okazuje jest jedną z głównych ofiar. Ale to nie koniec. W poniedziałek kurs żeńskiego FM spadł do... 70 centów. Wow, 90% w ciągu jednej sesji i 99% od rocznego maksimum. Dla mnie to bankructwo. Koniec, kropka.

Czy tak dramatyczna sytuacja jak bankructwo firm skupiających większość amerykańskich kredytów nie oznacza, że kryzys powoli dobiega końca? Może tak, ale według mnie jeszcze nie. Jest to już zaawansowana postać kryzysu, ale póki nie ma zamieszek na ulicach, bankructw paru dużych banków i póki zamiecione pod budżetowy dywan śmieci nie wyszły na widok publiczny, to moim zdaniem jeszcze nie czas na zmianę trendu. Kryzys nieruchomości nie rozejdzie się tak szybko po kościach, to inny kaliber niż np. bańka internetowa, która większości ludzi (o ile nie grali na giełdzie) mogła za bardzo nie obejść. Ten kryzys dotknie większość społeczeństwa w USA i jak zaraza rozleje się ciężkim, wieloletnim kacem po świecie. Ale zmiana trendu kiedyś nadejdzie, więc trzeba być czujnym.

5 wrz 2008

Trend is your friend

Trend powinien być uznawany tak długo dopóki trwa. Trend wyznaczany powinien być przy pomocy linii trendu. Zazwyczaj uznaje się, że im więcej razy kurs odbije się od linii trendu tym trend jest silniejszy. Oczywiście kiedyś linia trendu zostanie przebita i trend się zmieni. Jednak kiedy kurs zbliża się do linii trzeba uznać, że bardziej prawdopodobne jest odbicie się od linii, a nie przebicie. Niektórzy twierdzą, że gdy trend odbił się już kilka razy od linii to prawdopodobieństwo zmiany kierunku jest większe. Dlaczego? Czy wyrzucenie 10 razy z rzędu reszki powoduje, że 11 raz szansa na reszkę jest mniejsza niż na orła? (Patrz mój poprzedni wpis Jak wyrzucić orła?) Czasem przypadkiem trafią, gdy trend jest słaby i przy trzecim czy czwartym teście linia zostanie przebita. Jednak ignorując zasadę "trend is your friend" tracą szansę na zarobki w tych długich, wyczerpujących trendach, które w praktyce są najlepszą okazją do zarobków w chaotycznym świecie giełdy. Przykład pierwszy z pod ręki. Wykres WIG20 z zamknięcia dnia wczorajszego (tj. 04.09.2008):
Trend trwa już prawie 10 miesięcy a kurs odbił się już 4 razy od linii trendu i właśnie testuje ją po raz 5. Ktoś, kto chce inwestować długoterminowo powinien otworzyć krótką pozycję w grudniu (po pierwszym odbiciu, które faktycznie uformowało linię trendu, wcześniej nie było jej co oczywiste) i nadal przy niej trwać, cieszyć się z zysków i zamknąć dopiero po skutecznym przebiciu trendu (czyli wejściu o ok 2-3% ponad linię). Kto chce grać krótkoterminowo może otwierać pozycje krótkie w okolicy linii trendu i zamykać je niżej szukając dołków. W dołkach otwierać pozycje długie i zamykać je po dojściu do linii trendu. Wystarczy, że trend zostanie zachowany w co najmniej 2 próbach i nasz zarobek będzie niemal pewny.

Kiedyś trend się skończy i podążając za nim doznamy straty, ale ucinając ją w porę nie stracimy dużo zachowując większość zysków. Po co więc ryzykować grając po prąd? Skoro kurs odbił się już 4 razy, to czemu nie miałby odbić się po raz 5. A więc czyś inwestor długoterminowy, czy spekulant pamiętaj: trend is your friend.

PS: Dziś WIG20 jest już 2.5% na minusie, więc wygląda na to, że i tym razem trend zostanie zachowany, a kolejną próbę przełamania linii trendu można uznać za nieudaną. Ciekawe jak głębokie będą spadki tym razem?

1 wrz 2008

Jak wyrzucić orła?

W filmie "Rosencrantz i Guildenstern nie żyją" (na podstawie sztuki o takiej samej nazwie, obydwa polecam - warto!) bohaterowie rzucają monetą. I wciąż wypada reszka... I tak 157 razy... W miarę jak sytuacja zaczyna się wydawać coraz bardziej nieprawdopodobna bohaterowie wymyślają coraz bardziej skomplikowane teorie próbujące wyjaśnić czemu nie wypada orzeł. A przecież za każdym razem szansa wyrzucenia orła i reszki jest taka sama, więc czemu nie miała by znów wypaść reszka? Gdybym z kolei grał w totolotka, to nie miałbym oporów przed skreśleniem kombinacji 1,2,3,4,5,6 z takim samym prawdopodobieństwem jak dowolnej innej wymyślnej serii liczb. Obydwie są tak samo prawdopodobne pomimo, że pierwsza WYGLĄDA na ułożoną celowo według wzoru. Jednak to tylko nasz mózg próbuje uporządkować chaos świata i znaleźć porządek tam gdzie go nie ma. O ile tylko losowanie jest uczciwe, to maszynie losującej jest wszystko jedno co losuje.

Grając na giełdzie nie można ignorować możliwości wystąpienia nieprawdopodobnie długich serii, dlatego sensowne wydaje się odpowiednie zarządzanie kapitałem, za to mniej sensowne ryzykowanie dużych kwot w pojedynczej inwestycji, uśrednianie ceny zakupu, czy łapanie dołków. To są jednak tematy na inne artykuły, tu chcę poruszyć nieco inne problemy.

Wielu graczy na rynku, a w szczególności posługujących się AT (choć nie tylko) tworzy swoje własne systemy gry, a co najmniej zbiory zasad mówiących kiedy i ile kupić oraz kiedy i ile sprzedać. O czym warto pamiętać podczas tworzenia, testowania i używania takiego systemu:
  • Długa seria negatywnych wyników może nas zniechęcić do używania systemu. Jednak taka seria nie jest nigdy dowodem na to, że system jest niewłaściwy. Gdyby tak było, to wyrzucenie np. kilka razy z rzędu reszki byłoby dowodem na to, że reszka jest dużo bardziej prawdopodobna niż orzeł. Taki wynik oznacza jedynie to, że nasza próbka danych jest zbyt mała do użycia jej jako empirycznego dowodu. Przed piekłem zbyt małej próby na giełdzie może nas uchronić jedynie odpowiednie zarządzanie kapitałem i stop loss.
  • Długie, złe serie są bardziej prawdopodobne przy większej wariancji systemu (czyli w uproszczeniu większemu rozrzutowi wyników lub inaczej zmienności tychże). W miarę możliwości powinniśmy wybrać system o jak najmniejszej wariancji. Więcej o tym w poście Zarządzanie kapitałem w sekcji Wielkość pozycji.
  • Warto wiedzieć dlaczego nasz system powinien działać i skąd bierze się jego potencjalna siła. Np. "używam wskaźnika X, bo gdy jego wartość jest mniejsza niż Y to świadczy to o wykupieniu rynku ponieważ wskaźnik pokazuje aktywność kupujących" albo "używam przecięcia średnich ruchomych Z i V ponieważ pokazuje mi to kierunek trendu średnioterminowego". Wtedy nie tylko mamy większe szanse być po dobrej stronie rynku (o ile nasze teoretyczne podstawy są prawdziwe), ale będziemy spokojniejsi i mocniejsi psychicznie a prawdopodobieństwo tego, że porzucimy system po kilku nieudanych transakcjach są mniejsze. Na pewno nie warto stosować systemu stworzonego przez kogoś innego, którego nie rozumiemy do końca.
  • Mimo tego co napisałem w pierwszym i trzecim punkcie nie przyzwyczajajmy się za bardzo do raz stworzonego systemu. Wciąż zastanawiajmy się nad tym, czy przypadkiem nie popełniliśmy jakiegoś błędu. Jednak róbmy to przy użyciu rozumu a nie emocji.
  • Nie ufajmy za bardzo danym historycznym. Najlepszym systemem nie jest ten, który osiągnął najlepszy wynik dla X spółek w ostatnich Y latach. Ten system to system najlepiej zoptymalizowany w stosunku do danych historycznych. Przynosił kiedyś zyski ale nie wiemy czy przyniesie w przyszłości. Gdybyśmy mieli dane historyczne pokazujące 157 wyrzuconych reszek, to pewnie najlepszy dla takich danych okazałby się system nakazujący obstawianie zawsze reszki. Pobiłby na głowę wszystkie inne systemy! Najlepszy system, to ten który ma najlepsze podstawy i o którym wiemy DLACZEGO ma szansę działać i przynosić dochód. Oczywiście nie znaczy to, że mamy zupełnie ignorować dane historyczne. Statystyka to przewrotna nauka; istnieją niezerowe szanse, że ten system, który był dobry kiedyś, będzie dobry i w przyszłości. Nie wolno jednak polegać TYLKO na tym kryterium. Lepiej jest wybrać kilka systemów, co do których wiemy jak działają i dlaczego są ok, po czym sprawdzić, który z nich radził sobie najlepiej na danych historycznych. Nasze statystyczne szanse na to, że będziemy po właściwej stronie rynku powinny być wtedy spore.
  • Spróbuję obalić pewien mit, który zdarza mi się nieraz widywać na różnych stronach i blogach poświęconych inwestowaniu. Załóżmy, że mamy system, który jest trafny 6 na 10 razy. Nie ważne skąd pochodzi ta wiedza, uznajmy to za aksjomat. 60% skuteczności to dość dużo aby zarobić. Ale można też stracić... Jeśli będziemy stosować system niekonsekwentnie to faktycznie możemy stracić. Tutaj jednak często w komentarzach pojawia się pewna przesada wynikająca jak sądzę ze strachu przed stratami. Ich autorzy twierdzą, że jakiekolwiek omijanie sygnałów systemu może doprowadzić do strat spowodowanych ominięciem zyskownych transakcji. Ok, trzeba stosować system konsekwentnie, ale nie ma potrzeby aby wykorzystywać literalnie każdy sygnał i np. katować się w czasie urlopu śledzeniem notowań i ślęczeniem przed komputerem w celu wysyłania zleceń... Takie czysto przypadkowe pomijanie sygnałów (nie wiadomo jakie sygnały odpuszczamy jadąc na urlop, może dobre a może złe) zupełnie niczego nie zmienia. I tak nasza próbka jest bardzo mała, bo nawet wykorzystując wszystkie sygnały przez powiedzmy rok - ile transakcji możemy przeprowadzić? 10 - pewnie tak, 100 - może ? 1000 - nie wierzę że ktoś jest w stanie a z resztą pewnie i tak zjadłyby go prowizje. 100 to na tyle mała próbka, że i tak możemy mieć pecha i trafić np. na 40 udanych i 60 nieudanych transakcji. To możliwe, bo w kolejnych 100 transakcjach system mógłby dać 80 udanych i 20 nieudanych i "wyrobić" swoje 60%. Tylko, że my nigdy nie wiemy co będzie dalej. Skąd po 20 nieudanych próbach możesz wiedzieć, czy następne 80 nie będzie udanych? Skoro i tak nie jesteśmy w stanie przeprowadzić dużej liczby transakcji oraz nie znamy przyszłości ani rozkładu udanych i nieudanych sygnałów, to na nasz wynik zawsze kładzie się cień niepewności. Pewne jest jedynie to 60%, które sobie teoretycznie obliczyliśmy. Cóż więc zmieni opuszczenie kilku sygnałów? Nie wiemy jakie one będą ani co będzie dalej, bo nawet jeśli odpuścimy 10 kolejnych trafnych sygnałów, to nadal, powtarzam nadal szansa na prawidłowy sygnał wynosi 60%. Nieważne co nas ominęło, szansa na pojawienie się udanego sygnału to ZAWSZE 60% (kto nie wierzy lub nie rozumie tego - niech wróci do Rosencrantza i Guildensterna i ich reszek). Oczywiście mówię tu o z góry założonej przerwie w grze, a nie braku konsekwencji polegającym na subiektywnym wyborze sygnałów ("ten sygnał wygląda mi podejrzanie, odpuszczę go i użyję kolejnego"). Takie podejście to pierwszy krok do kłopotów i zdecydowanie go odradzam. Po co nam system dający sygnały skoro negujemy je subiektywnie. W ten sposób możemy zawsze odrzucać pewną klasę sygnałów, co spowoduje że te 60% już nie będzie prawdziwe (bez tej grupy pomijanych sygnałów otrzymamy de facto inny system).
W prawdziwym życiu nie podlegamy jednak wyłącznie prawom statystyki i rachunku prawdopodobieństwa. Jest jeszcze psychologia tłumu, która wprowadza pewne drobne różnice. Drobne, ale istotne. Podany przeze mnie na początku przykład totolotka i liczb 1,2,3,4,5,6 jest oczywiście bez zarzutu - szanse wyrzucenia innej kombinacji są dokładnie takie same. Ale ilość osób, które wybiera różne kombinacje nie jest taka sama! Dużo więcej osób skreśli pierwszych 6 cyfr tylko ze zwykłego lenistwa, o wierze w ładne wzorce i teorie spiskowe nie wspominając. Więc skoro główna nagroda jest dzielona pomiędzy zwycięzców, to wygrywając ją po skreśleniu popularnej kombinacji otrzymam małą sumę. Wygrywając jako jedyny, po skreśleniu niepopularnej kombinacji - wygram dużo i dlatego gdybym grał omijałbym serie takie jak 1,2,3,4,5,6. Nie dotyczy to jednak multilotka, w którym o ile mi wiadomo wygrana nie jest dzielona, lecz ma stałą kwotę. Ta cecha tejże gry izoluje nas od psychologii tłumu pozwalając wrócić do czystych prawideł kombinatoryki i rachunku prawdopodobieństwa. A sam temat psychologii tłumu to materiał na odrębny wpis...

13 sie 2008

Techniczna, czy fundamentalna? Wybierz obie

Nie chcę podejmować odwiecznego sporu rozgrzewającego umysły inwestorów i spekulantów, co jest lepsze: analiza techniczna, czy fundamentalna. Jedna i druga ma swoje plusy i minusy, obydwie można stosować źle i bezmyślnie jak również uczynić źródłem dochodów. Obydwie doprowadzone do przesady mogą omamić nas nadmiarem szumu informacyjnego generowanego pod pozorem próby zapanowania nad pozornym chaosem ruchów cen na giełdzie. Zamiast jałowych sporów proponuję trzecie rozwiązanie: zostań technofundamentalistą.

Oto moja recepta na połączenie AT i AF:
  • Tworzę zestaw kilku prostych mechanicznych zasad AF, które muszą być spełnione. Biorę pod uwagę WK/akcję, Zysk/akcję i wielkość dywidendy/akcję.
  • Biorąc powyższe pod uwagę wyznaczam (a raczej robi to za mnie programik, który napisałem) wartość bazową każdej spółki.
  • Wybieram ok 20 najbardziej obiecujących. Dla nich rozpoznanie przeprowadzam osobiście. Interesuję się ich działalnością, przeglądam raporty, analizuję, zastanawiam się czy produkty/usługi tych firm mają przyszłość i czy sam bym z nich skorzystał. Badam opinie na temat firmy i zarządu. I następnie skreślam około połowy kandydatów. Te trzy punkty wykonuję nie częściej niż raz na rok. Tak powstają moi kandydaci przefiltrowani przez AF.
  • Tworzę zestaw kilku prostych zasad AT, np. przecięcie dwóch średnich kroczących, ręczna analiza trendów i oporów itp.
  • Co pewien czas (np. raz na dwa tygodnie) dla każdej ze spółek-kandydatów wykonuję AT według powyższych zasad. Do tego wykonuję co kilka dni AT dla najważniejszych indeksów badając w ten sposób nastrój na rynku.
  • Jeśli rynek jest ok, to otwieram pozycję na najbardziej obiecujących pod względem AT spółek (o ile są jakieś obiecujące).
  • Pozycję zamyka wyłącznie ruchomy stop loss. Wielkością sterują zasady zamykania kapitału.

6 sie 2008

Kup, trzymaj i płacz

Metoda Kup I Trzymaj jest wyznawana przez wiele osób, które kupiły akcje w niewłaściwym momencie, lub nawet kupiły we właściwym ale nie zdołały sprzedać w odpowiednim. Trudno krytykować jednoznacznie te osoby, skoro sam miałem okres, w którym przez ponad pół roku trzymałem akcje, spadające o ponad 50% i ciężko było mi się ich pozbyć (była to suma kilkuset złotych, niby nie tak dużo, ale stanowiło to ok 10% mojego ówczesnego kapitału). Musiałem przełamać istotny opór psychiczny i mocno przekonać samego siebie, że ciągnięcie tego dalej nie ma sensu. No tak, ale to są błędy okresu nauki - każdy może je popełnić. Trudno jednak uwierzyć, że metodę Kup i Trzymaj mogą polecać początkującym inwestorom doświadczeni analitycy i doradcy. Radzą tak teraz, po prawie roku spadków, radzili i na szczycie hossy jak i tuż po rozpoczęciu spadków. Radzący często każą nie przejmować się spadkami, które jeszcze mogą nadejść (a więc z góry zakładają stratę dla osób którym doradzają) i potrzymać kupione akcje przez kilka lat. Wygląda więc na to, że pomimo iż argumenty przeciwko takiej metodzie inwestowania były przytaczane wiele razy przez wiele osób, to nadal istnieje potrzeba "rozprawienia" się z tym mitem.
Oto powtarzane czasem argumenty za metodą Kup I Trzymaj:
  • Osoby o małym doświadczeniu nie potrafią precyzyjnie powiedzieć kiedy wejść i wyjść z pozycji. Tak, więc najlepszą metodą jest zaufanie doradcom i wejście wtedy kiedy oni doradzają wejść. Szkoda tylko, że doradcy prawie zawsze doradzają kupowanie. Na szczycie hossy pisali, żeby kupować akcje zgodnie ze wzrostowym trendem. Od czasu rozpoczęcia spadków przez cały czas ich trwania wieszczyli, że dno jest już blisko (zawsze tylko 5-10% od danego poziomu) i jest to świetna okazja do zakupów. Zawsze znajdą jakieś uzasadnienie żeby niedoświadczony inwestor zrobił tak jak chcą (żeby mogli zgarnąć prowizję) Jednak w rzeczywistości najlepszą strategią dla niedoświadczonego i pasywnego inwestora jest wykonywanie ruchów rzadko, ucinanie strat na poziomie powiedzmy 10% (wychodzimy z inwestycji i czekamy aż sytuacja się wyklaruje) a zamiast celowania w dołek i górkę albo słuchania doradców - regularne zakupy za stałą kwotę pozwalające na uzyskanie niezłej średniej ceny zakupu. Nie ma to nic wspólnego z uśrednianiem strat o którym piszę dalej!
  • Jestem inwestorem długoterminowym, nie interesuje mnie krótkoterminowa spekulacja. A czy interesuje cię utrata połowy kapitału? Jeśli wartość waloru spada, to pewnie popełniłeś(aś) błąd przy wyborze. Po co przy nim tkwić? Czy nie lepiej sprzedać i zainwestować w coś innego, przynoszącego zyski? Inwestowanie długoterminowe to nie kup i trzymaj bez żadnego planu. Można kupić akcje z myślą o wielu latach i trzymać je jeśli pną się do góry, ale jeśli spadną więcej niż z góry założone x % to należy je sprzedać! Po silnym trendzie spadkowym można odkupić je taniej, lecz dla inwestora długoterminowego nadrzędną zasadą powinna być ochrona kapitału.
  • Dopóki nie sprzedam akcji nie straciłem. Czasami na mało płynnych rynkach ma to pewien sens. Zazwyczaj jednak jest to tylko mit i niemądre usprawiedliwienie. Strata, to strata. Po co w ogóle trzymać jakiekolwiek akcje jeśli nie spodziewamy się, że wzrosną. Jeśli straciliśmy na nich, ale mimo to sądzimy, że wkrótce ich wartość znacznie wzrośnie, to w porządku - takie postępowanie można uznać za uzasadnione (o ile prognozując rozwój wydarzeń dla waloru, który posiadamy jesteśmy w stanie zachować obiektywność). Twierdzenie, o tym że "wirtualna" strata nie jest prawdziwą stratą jest tym bardziej fikcyjne, że w każdej chwili możemy sprzedać i natychmiast kupić te same akcje. Być może cena będzie minimalnie inna i stracimy też trochę na prowizji, jednak patrząc z większej perespektywy widać, że jest to operacja neutralna. Co więcej: wiele osób robi tak tylko po to, by strata przelała się na papier aby zmniejszyć podatek lub uniknąć go! Tak więc trzeba przyjąć do wiadomości, że wraz z ruchami cen, tracisz i zyskujesz bez przerwy. Nie zawsze są to realne ceny, po których byłbyś w stanie kupić/sprzedać ze względu na problem płynności, ale masz obowiązek traktować poważnie "wirtualne" zmiany wartości portfela jeśli nie chcesz zostać inwestorem długoterminowym z konieczności.
  • Jeśli rozsądnie wykonuję dywersyfikację portfela, to mogę nie przejmować się utratą, nawet znaczną, wartości pojedynczej spółki, bo nadrobią to z nawiązką inne spółki. Jest to mit, który boleśnie weryfikuje pierwsza większa bessa. Gdy spada cena 400 spółek, a rośnie 10, dywersyfikacja polegająca na kupnie akcji wielu różnych spółek z różnych sektorów gospodarki, zawodzi. Aby naprawdę zdywersyfikować portfel należałoby poza akcjami trzymać w nim jeszcze: złoto, gotówkę, kontrakty na towary a dobrze byłoby też jakąś nieruchomość. Dopiero wtedy możemy mówić o jakimś zabezpieczeniu. Ale i wtedy nie widzę jakoś bardzo sensu na godzenie się ze stratami, których można uniknąć. Jedynym wyjątkiem jest sytuacja, gdy wchodzimy w jakąś bardzo ryzykowną, ale i potencjalnie bardzo zyskowną transakcję małą częścią kapitału. Na przykład mam 1000zł przeznaczone na ryzykowne inwestycje i co pewien czas wchodzę na rynek za 100zł. Jeśli stosunek zysk/ryzyko to 1:3 to mogę nawet zaryzykować całe 100zł. Raz stracę, może i drugi, a trzeci zarobię 300zł.
  • Ze względu na wzrost gospodarczy akcje w dłuższym terminie zawsze rosną. Zakup akcji jest najlepszy w perespektywie co najmniej 5-10 lat. Powiem prosto: popatrzcie na wykres indeksu giełdy w Tokio (nikkei). Ktoś, kto kupiłby akcje na szczycie hossy pod koniec lat 80, dziś miałby mniej niż 40% swojego kapitału chociaż minęło prawie 20 lat - całe pokolenie! Nie mówiąc o stratach spowodowanych inflacją w tym okresie! W zasadzie mogłem nie pisać takiego długiego artykułu tylko podać ten przykład i wystarczyłoby to za resztę słów. Tym bardziej nie mogę zrozumieć dlaczego doradcy im bardziej ryzykowny instrument sprzedają, tym dłuższy okres czasu sugerują jako horyzont inwestycji. Dla funduszy akcji podają właśnie 5-10 lat jako idealny termin. Dlaczego? Czy sądzą, że dłuższy termin zwiększy przewidywalność inwestycji i zmniejszy ryzyko i możliwą zmienność stóp zwrotu? Na zasadzie: raz rośnie, raz spada, to pewnie wyjdzie na zero? Być może, ale czy naprawdę ktokolwiek jest w stanie podjąć się próby przewidzenia, co może zdarzyć się na świecie w ciągu kolejnych 10 lat? Może gospodarka USA zbankrutuje i zastąpią ją np. Chiny, może będzie ciężki światowy kryzys gospodarczy, a może wprost przeciwnie - po wynalezieniu nowego, wspaniałego źródła energii ludzkość czeka bezprecedensowy okres wspaniałej prosperity?
  • Po spadkach kupię taniej i uśrednię cenę zakupu w dół. Tak może rozumować tylko osoba o wyjątkowo słabej znajomości matematyki lub... bardzo zakochana w posiadanych przez siebie akcjach. Tak bardzo, że aż oszukuje samego siebie. Uśredniając zwiększamy kapitał zaangażowany w tracący walor. A strata na pierwotnym pakiecie akcji nie zmniejsza się ani trochę. Co najwyżej zyskamy trochę na nowym pakiecie. A może stracimy więcej na obydwu. Dokupywanie akcji ma sens TYLKO jeśli spodziewamy się wzrostów kursu akcji i w dodatku większych niż innych spółek. Jeśli uważasz, że spółka Y ma lepsze perespektywy wzrostu niż X, której akcje posiadasz, to po co dokupywać X? Sprzedaj X i kup Y!
Co może zrobić zwykły zjadacz chleba ze swoimi udziałami w TFI? Ufać doradcom i czekać jak baran na rzeź? Nie, i nie trzeba wcale dużej aktywności, żeby dobrze zarządzać swoim kapitałem. Wystarczy raz na tydzień, dwa przeczytać gazetę patrząc czy coś złego nie dzieje się w światowej i lokalnej gospodarce i z taką samą częstotliwością sprawdzać stan rejestru. I sprzedać wszystko w momencie gdy zaczyna się poważny kryzys gospodarczy lub wartość jednostki spadnie o powiedzmy 10%. Gdyby rzesze Kowalskich tak robiły, to sprzedały by swoje udziały gdzieś w sierpniu 2007, no powiedzmy w najgorszym razie w grudniu...

Inna sprawa, że większość nie może mieć racji. Na rynkach finansowych większość mająca rację to sprzeczność sama w sobie, co częściowo wyjaśniałem w poprzednim wpisie dotyczącym entropii na rynkach finansowych, który polecam...

4 sie 2008

Entropia a inwestowanie

Do napisania tego artykułu zainspirowały mnie przechwałki pewnego zarządzającego funduszem inwestycyjnym, który sądzi że w dłuższym terminie zawsze będzie w stanie wygrywać z rynkiem. Nazwisko i nazwę funduszu pomijam, bo nie mają one znaczenia tym bardziej, że stanowisko takie nie jest rzadkie. Praktycznie każdy z nas sądzi, że będzie cwańszy od innych uczestników rynku. Czasem nawet może to być prawda i zdolny inwestor może być lepszy od rynku, warto jednak, by w tym pędzie do pieniędzy czasem przystanął na chwilę i zastanowił się nad tym skąd biorą się jego zarobki i z czym to się MUSI wiązać.

Jeśli na pewien rynek spojrzymy tylko z punktu widzenia spekulacji i potraktujemy go jako zamknięty system (tj. bez dopływu kapitału z zewnątrz), to szybko dojdziemy do wniosku, że aby jeden uczestnik rynku zyskał, drugi musi stracić. Oczywiście chodzi o sumaryczną wartość kapitału a nie liczbę spekulujących, więc może być tak, że na duży zysk dla jednego gracza złoży się wiele strat wielu innych graczy. Ten fakt pomijamy jako niestotny. Malkontenci (tj. tutaj akurat niepoprawni optymiści) w tym momencie powiedzą zapewne, że przecież: jeśli ja kupię coś za 1zł, gracz X kupi ode mnie za 5zł, od niego kupi gracz Y za 20zł, a od niego Z za 100zł itd. to wszyscy zyskują. To rozumowanie ma jednak dwa słabe punkty. Po pierwsze ostatnia transakcja w takim ciągu nie jest nigdy rozliczona. Któryś z kolejnych kupujących straci, kiedy rozliczy transakcję w sytuacji gdy kurs w końcu zacznie spadać. Aby tak się nie stało cena musiałaby rosnąć do nieskończoności. I tu z kolei pojawia się drugi słaby punkt: zakupy muszą odbywać się po coraz większej cenie a więc z użyciem coraz większego kapitału. Tak więc albo wolumen będzie spadać (aż do zera) albo konieczny jest dopływ kapitału, co jest niezgodne z naszymi założeniami zamkniętego systemu. Jeśli więc entropia w fizyce to (cytuję za Wikipedią) : termodynamiczna funkcja stanu, określająca kierunek przebiegu procesów spontanicznych w odosobnionym układzie termodynamicznym, to w naszym przypadku zdefiniowalibyśmy ją jako: funkcja stanu rynku określająca kierunek przebiegu procesów przepływu kapitału. W zamkniętym układzie entropia zawsze rośnie lub pozostaje niezmienna (a więc układy dążą do równowagi: np. energia i materia rozkładają się równo we wszechświecie zamiast koncentrować się w jednym punkcie). Niech fizycy wybacza mi jeśli robię nadmierne uproszczenia. Idąc dalej tym tropem, spełnione jest prawo mówiące, że entropia rynków finansowych zawsze rośnie, tj. w systemie nie pojawia się nagle samorzutnie kapitał gdyż oznaczałoby to odejście od stanu równowagi. W zamkniętym systemie finansowym kapitał po długim czasie rozłoży się równomiernie po wszystkich jego uczestnikach, ceny walorów ustabilizują na poziomie równowagi, a obroty spadną do zera. Wówczas tylko czynnik zewnętrzny mógłby ponownie wytrącić rynek z równowagi i zmusić do pojawienia się przepływów kapitałów. Sumaryczna wartość kapitału na rynku może jeszcze znikać w postaci prowizji biur maklerskich, ale to nadal jest zgodne z prawem termodynamiki finansowej: entropia rośnie, kapitał znika z rynku. Nie mam czasu ani ochoty udowadniać tego prawa, ale nie widzę żadnych powodów dla których miałoby nie działać. Tym bardziej, że jak zaraz pokażę dość proste rozumowanie pozwala nam przejść od ekonomii do fizyki. Ekonomia musi być zgodna z prawami fizyki skoro wszystko inne jest.

W prawdziwym świecie żaden rynek nie jest zamknięty. Są przepływy kapitału z jednego rynku do drugiego: z rynku akcji, na rynek gotówki, z rynku gotówki na rynek surowców, z rynku surowców na rynek obligacji itp. itd. Do tego dochodzi wzrost gospodarczy. Trzeba sobie powiedzieć jasno: jest to jedyny sposób na zwiększenie się ilości dóbr dostępnych i krążących w naszej cywilizacji. Wszelkie inne ruchy kapitałów to tylko zwiększenie stanu tu i zmniejszenie tam. Względnie istnieje jeszcze modny ostatnio wzrost gospodarczy na kredyt (kryzys finansowy w USA się kłania), ale to nic innego jak odcinanie kuponów od potencjalnego wzrostu gospodarczego przyszłych pokoleń (inaczej mówiąc życie na ich koszt).

Skąd się bierze wzrost gospodarczy, czy łamie on prawo entropii finansowej? Nie. Nasza cywilizacja rozwija się dzięki energii naszej pracy (umysłowej i fizycznej) oraz wykorzystaniu rozlicznych źródeł energii. Nasza praca również bierze się z energii (w postaci tego co jemy i pijemy). I tak przechodzimy pomału od ekonomii do fizyki. Jeśli wykorzystamy wszystkie paliwa kopalne, to będziemy mogli czerpać energię już tylko z innych źródeł: z energii jądra Ziemi, energii ruchu obrotowego naszej planety, energii paliw kopalnych z innych planet, a na końcu energii Słońca. Gdy Słońce kiedyś wypali się i zgaśnie, będziemy musieli poszukać sobie innego systemu planetarnego i tak dalej i tak dalej, aż cały świat zginie w ogniu lub lodzie jak pisał poeta...

Osobiście nie spodziewam się dożyć wypalenia się Słońca, aczkolwiek koniec eksploatacji paliw kopalnych (tj. węgla, ropy naftowej i gazu ziemnego, bo uranu jest jednak dość na naszej planecie) to już perespektywa o której mogę myśleć. Ostatecznie sprowadza się to jednak do przestawienia na inne źródła energii; tylko tyle i aż tyle. Nie chodzi mi o straszenie kogokolwiek, lecz o chwilę refleksji: skąd bierze się kapitał, który mogę zarobić. To ważne, aby mieć szersze spojrzenie na te tematy.

Wnioków z tych rozważań można wysnuć wiele i każdy ma prawo do własnych, np.:
  • Należy szanować energię i kapitał, bo te nie gromadzą się samorzutnie i mogą być co najwyżej przeniesione do nas z innego miejsca. Poza tym wiele energii ginie bezpowrotnie, więc wyłącz tą nadmiarową żarówkę, która niepotrzebnie świeci w jasny, letni dzień.
  • Na rynkach finansowych niemożliwe jest, aby większość miała rację przez dłuższy czas, bo gdyby tak było, to większość zarabiałaby, co w dłuższym terminie jest niemożliwe.
  • Jeśli stan posiadania racji przez większość utrzymuje się przez dłuższy czas, to albo ktoś wkrótce za to drogo zapłaci albo żyjemy właśnie na kredyt kolejnych pokoleń (wtedy to one za to zapłacą).
  • Wzrost kapitału jako całości bierze się tylko z wykorzystania (coraz lepszego) źródeł energii dostępnych dla naszej cywilizacji. Więc odkrycia nowych źródeł energii to szansa na duży rozwój, utrata (vide peak oil) to ryzyko trwałego i ciężkiego kryzysu.

29 lip 2008

Punkt widzenia

Ostatnio w jednym z komentarzy analityków przeczytałem "Po kilku kiepskich miesiącach w końcu poprawa na rynku nieruchomości. Średnia cena kupna mieszkania w mieście X wzrosła o Y%". Pomijam to, czy aby analityk pisze prawdę (analitycy i pisane przez nich głupoty to temat na osobny wpis). Moją uwagę zwróciło głównie to jak odruchowo niektórzy oceniają pewne zmiany na rynkach i pytanie co jest poprawą a co pogorszeniem? Analityk odruchowo przyjął, że wzrost cen to "poprawa". Nie interesuję się rynkiem nieruchomości aż tak bardzo i nie mam zamiaru w najbliższym czasie na nim inwestować (do czasu, do czasu!), ale takie założenie wzbudziło u mnie spore podejrzenia. Jak mówi bowiem stare porzekadło "punkt widzenia zależy od punku siedzenia". A więc jeśli:
  • Kupiłeś nieruchomość w celach spekulacyjnych i chcesz sprzedać.
  • Kupiłeś nieruchomość dawno temu, lub odziedziczyłeś nagle spadek i chcesz z różnych przyczyn wkrótce sprzedać.
  • Kupiłeś nieruchomość na kredyt i przez najbliższe 20 lat będziesz drżeć na myśl, że mogłaby stracić na wartości i nagle twoje zabezpieczenie kredytu będzie mniej warte.
  • Wynajmujesz komuś mieszkanie i boisz się, że po spadku cen mieszkań, spadną też ceny wynajmu.
  • Pracujesz w firmie budowlanej lub w banku (który udziela kredytów hipotecznych).
  • Zajmujesz długą pozycję w akcjach firmy budowlanej lub banku. (W zasadzie długa pozycja w innych akcjach też wchodzi w ramy tego punktu)
No to na pewno interesują cię tylko i wyłącznie wzrosty cen nieruchomości. Ale jesli:
  • Chcesz w najbliższym czasie kupić nieruchomość lub wybudować dom.
  • Wynajmujesz mieszkanie i boisz się, że wraz z cenami kupna w górę pójdą ceny wynajmu.
  • Zajmujesz krótką pozycję w akcjach.
  • Pracujesz w firmie windykacyjnej.
Wtedy kryzysem dla ciebie będą wzrosty cen, a poprawą spadku. Szczególnie pierwszy z wymienionych punktów jest istotny, bo dość sporo osób może znajdować się w tej sytuacji. Jest też wiele sytuacji, w których twój stosunek będzie neutralny wobec zmian cen, tak jak obecnie jest w moim przypadku.

W przypadku nieruchomości częściowym usprawiedliwieniem dla analityków może być fakt, że nagłe i duże spadki cen nieruchomości mogą wywołać kryzys w innych branżach gospodarki (hmm przynajmniej z punktu widzenia większości). Wtedy analityk pochyla się po prostu nad wolą większości. Powinien jednak według mnie co najmniej zachować umiar i nie używać zbyt silnych, emocjonalnych słów. Nieruchomości, nieruchomościami, ale co powiecie o rynku pracy? Tutaj jak mało gdzie widać wyraźnie, że są dwie strony. Dla pracodawców dobre jest wysokie bezrobocie, bo mogą przebierać w pracownikach i obniżać im pensje. Dla pracowników oczywiście dobre jest niskie bezrobocie. A więc co ma na myśli dziennikarz pisząc "poprawa na rynku pracy"? Wydawać by się mogło, że jednak pracowników, bo oni na tym rynku są większością (przynajmniej liczebnie). A jednak bywa różnie, spotkałem się już z różnymi artykułami i punktami widzenia. Trzeba się do tego po prostu przyzwyczaić, że zależy on od punktu siedzenia...

18 lip 2008

Dźwignia finansowa II - na giełdzie

We wstępie opisałem cechy dźwigni finansowej w "normalnym" biznesie. Na rynku kapitałowym dźwignia jest również popularna. Jej podstawowym celem jest zwiększenie wahań zysku/straty przy obracaniu instrumentami o małej zmienności. Na przykład kursy walut zmieniają swoje wzajemne relacje zazwyczaj o dziesiąte części procenta dziennie. Nie zapewnia to wystarczającej adrenaliny graczom, ani nie daje im nadziei na duże zarobki (i vice-versa straty). Aby było ciekawiej brokerzy wymyślili więc, że inwestor może kupić/sprzedać kontrakty lub inne walory o wartości znacznie większej niż stan jego rachunku. Zyski i straty są na bieżąco doliczane do jego rachunku i jeśli straty zaczną niebezpiecznie rosnąć, to broker może wezwać inwestora do dopłaty (tzw. margin call) lub nawet automatycznie zamknąć jego pozycje. Wiadomo, firmy brokerskie nie chcą na tym nic stracić, całe ryzyko ponosi klient. Z powyższych rozważań wynika jednoznacznie, że używając lewara KONIECZNIE trzeba używać sensownych stop lossów. Chyba, że godzimy się na to, że takim stop lossem ma się stać margin call i automatyczne zamknięcie pozycji. Wtedy jednak zazwyczaj tracimy prawie całość zainwestowanych środków.
Dźwignia finansowa na rynku kontraktów terminowych, czy walut ma kilka cech, których na pozór nie widać, albo przeciętny gracz nie myśli o nich:
  • Dźwignia lewaruje prowizje, a więc zysk brokera. Nie lewaruje strat, więc broker jest zainteresowany jak największym lewarem i dlatego niektórzy dają 1:100 i więcej. Jak to działa ? To proste. Prowizja na rynku Forex to tzw. spread, czyli różnica pomiędzy ceną rynkową, a tą za jaką broker kupi lub sprzeda ci kontrakt. Na rynku kontraktów terminowych jest podobnie, broker pobiera stałą opłatę. Ta opłata to pewna liczba punktów, przy czym każdy punkt to x zł. I uwaga, teraz najlepsze: opłata jest nominalnie stała niezależnie od wysokości dźwignie, lecz procentowo tym większa, im większa jest dźwignia. Dla przykładu: grasz kontraktem o wartości 10000zł, a prowizja to zawsze 20zł. Jeśli masz kapitał (w postaci depozytu zabezpieczającego) o wysokości 5000zł (dźwignia 1:2), to prowizja zje 0.4% twojego kapitału. Jeśli użyjesz większej dźwigni grający wspomnianym kontraktem przy 1000zł depozytu (lewar 1:10) to 20 zł stanowi już 2% twojego kapitału i broker zainkasuje prowizję o jakiej przy klasycznym zakupie akcji mógłby tylko pomarzyć. Niby tobie wydaje się to wszystko jedno: 20zł to 20zł. Jednak w tym drugim przypadku mógłbyś mając 10000zł kupić 5 kontraktów i zapłacić 100zł. Na to liczy broker i zwiększa lewar do granic przyzwoitości.
  • To, że dźwignia lewaruje nie tylko zysk ale i stratę jest oczywiste. Wielu wzruszy przy tym ramionami twierdząc, że stratę ograniczy im stop loss. Jednak problem leży w tym, że przy dużych potencjalnych stratach trzeba stop lossa ustawiać bardzo ciasno. Przy dźwigni 1:100 np. na Forexie już kilka pipsów (tysięcznych części punkta) powoduje zauważalne straty. Rozsądny gracz, który nie chce sobie pozwolić na szybką utratę kapitału ustawia więc zazwyczaj SL na poziomie kilkunastu punktów. ...I po kilkunastu transakcjach zauważa, że i tak traci kapitał. Ciasny SL co chwilę wyrzuca go z rynku ze stratą. Owszem zdarzają się ruchy po kilkadziesiąt pipsów, czasem nawet ponad 100, ale są bardzo, bardzo rzadko i tak naprawdę nie oddają tego co traci cała seria wyjść na SL. Ciasny SL powoduje w pierwszej kolejności, że gracz musi grać w bardzo krótkim interwale czasowym. Gra na danych dziennych, czy nawet godzinowych odpada, bo nawet przy silnym trendzie zawsze i co chwilę występują drobne korekty zamykające mu pozycję. To m.in. dlatego gracze Forex tak nieustannie i maniakalnie śledzą notowania... Przy silnym trendzie czasem uda się większy ruch, jednak gdy popatrzymy na wykresy w skali mikro w jakiej musi patrzeć gracz używający dźwigni 1:100, to widać, że większość ruchów to trendy w trendach w trendach albo korekty w korektach w korektach. Wykresy stają się tak skomplikowane i tak rozedrgane, że praktycznie losowe. Analiza techniczna i fundamentalna przestają mieć jakiekolwiek znaczenie, a gra zmienia się hazard: liczenie na to, że przypadkowo wstrzelone większe ruchy bez jakiejkolwiek korekty oddadzą to, co zabrały serie wyjść na SL. Oczywiście przy inwestowaniu bez dźwigni lub z niewielką także możemy doznać sporych strat przy serii SL lub zmienić naszą grę w loterię, jednak istnieją metody AT i AF pozwalające zwiększyć statystycznie nasze szanse, a przynajmniej oszacować współczynnik zysk/ryzko.
  • Brokerzy nie zwiększają dźwigni w nieskończoność po pierwsze po to, aby gracze nie zauważali poprzedniego punktu, a po drugie ponieważ zasady z tego punktu powodują, że przy dużej dźwigni mogłaby pojawić się spora liczba bankrutów od których nie zawsze firma borkerska skutecznie odzyskałaby dług. Dźwignia to w istocie gra za pożyczone pieniądze. Pożyczając pieniądze na grę na giełdzie zamiast samemu grać, broker ma stały, nieobjęty ryzykiem dochód. Ryzyko jest przerzucone na klienta i to jest fajne. A im większa dźwignia, tym większe odsetki od kredytu i wtedy jest naprawdę fajnie. Aż do poziomu przy którym większość kur znoszących te złote jaja mogłaby powyzdychać. I to jest ta granica, której nie przekraczają (zazwyczaj) firmy żyjące z kredytów, a jak się okazuje należą do nich także firmy brokerskie i domy maklerskie. Wiedząc o tym powinniśmy starać się nie zbliżać do granicy maksymalnej dopuszczalnej dźwigni.
Jak zmniejszyć dźwignię jeśli nie chcemy maksymalnej? Bardzo prosto: wystarczy trzymać w depozycie większą kwotę niż niezbędne minimum. Na przykład: gramy kontraktem na indeks o wartości 26000zł. Przyjmijmy, że minimalny depozyt to 2600zł co daje nam dźwignię 1:10. My jednak jesteśmy uparci i nie korzystamy z dobrodziejstwa biura maklerskiego i trzymamy w depozycie 5200zł. I nie ruszamy tej kwoty przez cały czas gdy mamy otwartą pozycję! Nasz faktyczny lewar to tylko 1:5 (5200/26000).

To, jaki poziom dźwigni jest optymalny zależy od wielu czynników. Od zmienności instrumentu bazowego, od skłonności inwestora do ryzyka, od wielkości jego całkowitego kapitału itp. Nie ma na to złotej rady. Każdy powinien sobie obliczyć następujące rzeczy: wielkość SL jaki jest dla niego akceptowalny, wielkość straty przy SL i porównać swój SL z typową zmiennością instrumentu bazowego. Jeśli SL to 10 punktów, a typowa zmienność dzienna to 100 punktów, to jasny znak, że dźwignia jest za duża i trzeba ją zmniejszyć. Jeśli natomiast SL to 10 punktów, a typowa zmiana dzienna to 0.01 punkta, to warto pomyśleć o zwiększeniu dźwigni. Ja osobiście polecam dla kontraktów futures GPW (np. na WIG20) dźwignię 1:3 lub 1:4 a dla rynku Forex 2,3 razy większą. Z tym, że nie gram aktywnie na Forexie, więc nie będę się wypowiadać w tym temacie.

15 lip 2008

Dźwignia finansowa I - wstęp

Czym jest inwestowanie z użyciem tzw. lewara lub inaczej dźwigni finansowej ? Aby wyjaśnić znaczenie tego terminu w inwestowaniu należy najpierw sięgnąć do jego pierwozoru używanego przez ekonomistów. Dźwignia finansowa oznacza lepsze wykorzystanie kapitału własnego poprzez umiejętne użycie kapitału obcego (np. kredytu). Oto przykład: mamy 100 tys. zł i pomysł na niezły biznes dający nam 10% zysku. Załóżmy, że jest to taki biznes, w którym zysk jest stały niezależnie od ilości zainwestowanego kapitału, czyli każda złotówka daje 1.10zł nieważne jak dużo ich już zainwestowaliśmy. Jeśli użyjemy kapitału obcego możemy poprawić zysk i rentowność kapitału własnego. Załóżmy jeszcze, że mamy dostęp do kapitału kosztującego 7% (w okresie takim jak nasza inwestycja). Oto kilka możliwych wariantów:
  • Kap. własny = 100.000 kap. obcy = 0 --> ZYSK = 10.000 Rent. kap. = 10% Rent kap. własn. = 10%
  • Kap. własny = 100.000 kap. obcy = 100.000 --> ZYSK = 20.000 - 7.000 = 13.000 Rent. kap. = 6.5% Rent kap. własn. = 13%
  • Kap. własny = 100.000 kap. obcy = 200.000 --> ZYSK = 30.000 - 14.000 = 16.000 Rent. kap. = 5.33% Rent kap. własn. = 16%
  • Kap. własny = 100.000 kap. obcy = 300.000 --> ZYSK = 40.000 - 21.000 = 19.000 Rent. kap. = 4.75% Rent kap. własn. = 19%
Jak widać w miarę jak rośnie użyty kapitał obcy rośnie zysk oraz rentowność kapitału własnego (czyli to o co nam chodziło) spada natomiast rentowność całkowita kapitału, bo musimy spłacać coraz więcej odsetek(jednak rentowność całkowita kapitału jest znacznie mniej istotna). "Super, no to zwiększmy ilość kapitału obcego ile się tylko da!" - można by rzec. Pomijając fakt, czy bank lub inny kapitałodawca zechce dać nam dużą sumę przy małym wkładzie własnym, trzeba zastanowić się czy aby nie stąpamy po zbyt cienkim lodzie. W realnym świecie nie ma biznesów, które są pewne i zawsze dają zakładaną stopę zwrotu. Wystarczy, że rentowność spadnie nam do 5% i uzyskamy następujący efekt:
  • Kap. własny = 100.000 kap. obcy = 0 --> ZYSK = 5.000 Rent. kap. = 5% Rent kap. własn. = 5%
  • Kap. własny = 100.000 kap. obcy = 100.000 --> ZYSK = 10.000 - 7.000 = 3.000 Rent. kap. = 1.5% Rent kap. własn. = 3%
  • Kap. własny = 100.000 kap. obcy = 200.000 --> ZYSK = 15.000 - 14.000 = 1.000 Rent. kap. = 0.5% Rent kap. własn. = 1%
  • Kap. własny = 100.000 kap. obcy = 300.000 --> ZYSK = 20.000 - 21.000 = -1.000 Rent. kap. = -0.5% Rent kap. własn. = -1%
Ojej, co się stało? Mamy wciąż dochodowy biznes, a jednak w ostatnim przypadku otrzymaliśmy stratę. Wynika to z tego, że nasz biznes nie tylko nie zarobił dość dużo na odsetki od obcego kapitału, ale wręcz zarobek na kapitale własnym nie wystarczył do pokrycia odsetek. W poprzedniej symulacji wraz ze wzrostem ilości kapitału obcego wzrastał nam zysk i rentowność zainwestowanych własnych środków. Przy pomocy efektu nazywanego przez ekonomistów dźwignią finansową (w slangu lewarem) zwielokrotniliśmy zysk. A teraz zadziałało to w drugą stronę i zwielokrotniliśmy straty. A co by było gdyby nie daj Boże nasz biznes przyniósł realną stratę na kapitale (np. konkurencja obniżyła ceny i zmusiła nas do sprzedaży poniżej kosztów zakupu, byle tylko pozbyć się towaru z magazynu)? Zakładamy rentowność -5%:
  • Kap. własny = 100.000 kap. obcy = 0 --> ZYSK = -5.000 Rent. kap. = -5% Rent kap. własn. = -5%
  • Kap. własny = 100.000 kap. obcy = 100.000 --> ZYSK = -10.000 - 7.000 = -17.000 Rent. kap. = -8.5% Rent kap. własn. = -17%
  • Kap. własny = 100.000 kap. obcy = 200.000 --> ZYSK = -15.000 - 14.000 = -29.000 Rent. kap. = -9.6% Rent kap. własn. = -29%
  • Kap. własny = 100.000 kap. obcy = 300.000 --> ZYSK = -20.000 - 21.000 = -41.000 Rent. kap. = -10.25% Rent kap. własn. = -41%
Prawdziwa katastrofa! Nasz biznes nie jest aż tak mocno stratny (cóż, -5% w realnym świecie zdarza się często), a mimo to w ostatnim przypadku tracimy prawie połowę zainwestowanego kapitału. Mieliśmy 100 tys. zł. a zostaje nam 59 tys. zł. A gdybyśmy nie używali kapitału obcego zainkasowalibyśmy nasze 5 tys. zł. straty i moglibyśmy z pozostałe 95 tys. zł. zainwestować w inny biznes. A jeśli strata będzie większa niż 5% ? Łatwo policzyć, że przy dźwigni 1:4 i stracie powyżej kilkunastu procent nie tylko stracimy cały nasz kapitał, ale sporo pożyczonego i zostaniemy bez majątku a za to z długami. Wniosek: z dźwignią finansową jest jak z kijem - ma dwa końce. Niestety potencjalne straty są zwykle dużo istotniejsze niż potencjalne zyski.

W realnym świecie ciężko będzie uzyskać kapitał 3-krotnie przekraczający kapitał własny. Nie ma jednak z tym żadnego problemu na giełdzie. Jaka dźwignia was interesuje ? 1:5. 1:8 ? 1:10 ? Nie ma problemu. Takie dźwignie obowiązują na GPW przy grze kontraktami terminowymi na indeksy. A może 1:100? Wariactwo? Niezupełnie, tyle zaoferuje wam każdy broker rynku Forex. Co prawda instrument bazowy, czyli wzajemny kurs dwóch walut nie podlega zazwyczaj zbyt dużym wahaniom, ale... W kolejnym wpisie napiszę więcej na temat jakie jeszcze dodatkowe aspekty dotyczą dźwigni na rynkach kapitałowych i dlaczego nie korzystam z "dobroci" brokerów rynku Forex.

Disclaimer:
blog ten
jest blogiem hobbystyczno-edukacyjnym. Jego treść nie powinna być interpretowana jako rekomendacja jakichkolwiek decyzji inwestycyjnych. Autor nie jest zarejestrowanym doradcą finansowym w Polsce, a wszelkie decyzje inwestycyjne są wyłączną odpowiedzialnością czytelnika.