6 sie 2008

Kup, trzymaj i płacz

Metoda Kup I Trzymaj jest wyznawana przez wiele osób, które kupiły akcje w niewłaściwym momencie, lub nawet kupiły we właściwym ale nie zdołały sprzedać w odpowiednim. Trudno krytykować jednoznacznie te osoby, skoro sam miałem okres, w którym przez ponad pół roku trzymałem akcje, spadające o ponad 50% i ciężko było mi się ich pozbyć (była to suma kilkuset złotych, niby nie tak dużo, ale stanowiło to ok 10% mojego ówczesnego kapitału). Musiałem przełamać istotny opór psychiczny i mocno przekonać samego siebie, że ciągnięcie tego dalej nie ma sensu. No tak, ale to są błędy okresu nauki - każdy może je popełnić. Trudno jednak uwierzyć, że metodę Kup i Trzymaj mogą polecać początkującym inwestorom doświadczeni analitycy i doradcy. Radzą tak teraz, po prawie roku spadków, radzili i na szczycie hossy jak i tuż po rozpoczęciu spadków. Radzący często każą nie przejmować się spadkami, które jeszcze mogą nadejść (a więc z góry zakładają stratę dla osób którym doradzają) i potrzymać kupione akcje przez kilka lat. Wygląda więc na to, że pomimo iż argumenty przeciwko takiej metodzie inwestowania były przytaczane wiele razy przez wiele osób, to nadal istnieje potrzeba "rozprawienia" się z tym mitem.
Oto powtarzane czasem argumenty za metodą Kup I Trzymaj:
  • Osoby o małym doświadczeniu nie potrafią precyzyjnie powiedzieć kiedy wejść i wyjść z pozycji. Tak, więc najlepszą metodą jest zaufanie doradcom i wejście wtedy kiedy oni doradzają wejść. Szkoda tylko, że doradcy prawie zawsze doradzają kupowanie. Na szczycie hossy pisali, żeby kupować akcje zgodnie ze wzrostowym trendem. Od czasu rozpoczęcia spadków przez cały czas ich trwania wieszczyli, że dno jest już blisko (zawsze tylko 5-10% od danego poziomu) i jest to świetna okazja do zakupów. Zawsze znajdą jakieś uzasadnienie żeby niedoświadczony inwestor zrobił tak jak chcą (żeby mogli zgarnąć prowizję) Jednak w rzeczywistości najlepszą strategią dla niedoświadczonego i pasywnego inwestora jest wykonywanie ruchów rzadko, ucinanie strat na poziomie powiedzmy 10% (wychodzimy z inwestycji i czekamy aż sytuacja się wyklaruje) a zamiast celowania w dołek i górkę albo słuchania doradców - regularne zakupy za stałą kwotę pozwalające na uzyskanie niezłej średniej ceny zakupu. Nie ma to nic wspólnego z uśrednianiem strat o którym piszę dalej!
  • Jestem inwestorem długoterminowym, nie interesuje mnie krótkoterminowa spekulacja. A czy interesuje cię utrata połowy kapitału? Jeśli wartość waloru spada, to pewnie popełniłeś(aś) błąd przy wyborze. Po co przy nim tkwić? Czy nie lepiej sprzedać i zainwestować w coś innego, przynoszącego zyski? Inwestowanie długoterminowe to nie kup i trzymaj bez żadnego planu. Można kupić akcje z myślą o wielu latach i trzymać je jeśli pną się do góry, ale jeśli spadną więcej niż z góry założone x % to należy je sprzedać! Po silnym trendzie spadkowym można odkupić je taniej, lecz dla inwestora długoterminowego nadrzędną zasadą powinna być ochrona kapitału.
  • Dopóki nie sprzedam akcji nie straciłem. Czasami na mało płynnych rynkach ma to pewien sens. Zazwyczaj jednak jest to tylko mit i niemądre usprawiedliwienie. Strata, to strata. Po co w ogóle trzymać jakiekolwiek akcje jeśli nie spodziewamy się, że wzrosną. Jeśli straciliśmy na nich, ale mimo to sądzimy, że wkrótce ich wartość znacznie wzrośnie, to w porządku - takie postępowanie można uznać za uzasadnione (o ile prognozując rozwój wydarzeń dla waloru, który posiadamy jesteśmy w stanie zachować obiektywność). Twierdzenie, o tym że "wirtualna" strata nie jest prawdziwą stratą jest tym bardziej fikcyjne, że w każdej chwili możemy sprzedać i natychmiast kupić te same akcje. Być może cena będzie minimalnie inna i stracimy też trochę na prowizji, jednak patrząc z większej perespektywy widać, że jest to operacja neutralna. Co więcej: wiele osób robi tak tylko po to, by strata przelała się na papier aby zmniejszyć podatek lub uniknąć go! Tak więc trzeba przyjąć do wiadomości, że wraz z ruchami cen, tracisz i zyskujesz bez przerwy. Nie zawsze są to realne ceny, po których byłbyś w stanie kupić/sprzedać ze względu na problem płynności, ale masz obowiązek traktować poważnie "wirtualne" zmiany wartości portfela jeśli nie chcesz zostać inwestorem długoterminowym z konieczności.
  • Jeśli rozsądnie wykonuję dywersyfikację portfela, to mogę nie przejmować się utratą, nawet znaczną, wartości pojedynczej spółki, bo nadrobią to z nawiązką inne spółki. Jest to mit, który boleśnie weryfikuje pierwsza większa bessa. Gdy spada cena 400 spółek, a rośnie 10, dywersyfikacja polegająca na kupnie akcji wielu różnych spółek z różnych sektorów gospodarki, zawodzi. Aby naprawdę zdywersyfikować portfel należałoby poza akcjami trzymać w nim jeszcze: złoto, gotówkę, kontrakty na towary a dobrze byłoby też jakąś nieruchomość. Dopiero wtedy możemy mówić o jakimś zabezpieczeniu. Ale i wtedy nie widzę jakoś bardzo sensu na godzenie się ze stratami, których można uniknąć. Jedynym wyjątkiem jest sytuacja, gdy wchodzimy w jakąś bardzo ryzykowną, ale i potencjalnie bardzo zyskowną transakcję małą częścią kapitału. Na przykład mam 1000zł przeznaczone na ryzykowne inwestycje i co pewien czas wchodzę na rynek za 100zł. Jeśli stosunek zysk/ryzyko to 1:3 to mogę nawet zaryzykować całe 100zł. Raz stracę, może i drugi, a trzeci zarobię 300zł.
  • Ze względu na wzrost gospodarczy akcje w dłuższym terminie zawsze rosną. Zakup akcji jest najlepszy w perespektywie co najmniej 5-10 lat. Powiem prosto: popatrzcie na wykres indeksu giełdy w Tokio (nikkei). Ktoś, kto kupiłby akcje na szczycie hossy pod koniec lat 80, dziś miałby mniej niż 40% swojego kapitału chociaż minęło prawie 20 lat - całe pokolenie! Nie mówiąc o stratach spowodowanych inflacją w tym okresie! W zasadzie mogłem nie pisać takiego długiego artykułu tylko podać ten przykład i wystarczyłoby to za resztę słów. Tym bardziej nie mogę zrozumieć dlaczego doradcy im bardziej ryzykowny instrument sprzedają, tym dłuższy okres czasu sugerują jako horyzont inwestycji. Dla funduszy akcji podają właśnie 5-10 lat jako idealny termin. Dlaczego? Czy sądzą, że dłuższy termin zwiększy przewidywalność inwestycji i zmniejszy ryzyko i możliwą zmienność stóp zwrotu? Na zasadzie: raz rośnie, raz spada, to pewnie wyjdzie na zero? Być może, ale czy naprawdę ktokolwiek jest w stanie podjąć się próby przewidzenia, co może zdarzyć się na świecie w ciągu kolejnych 10 lat? Może gospodarka USA zbankrutuje i zastąpią ją np. Chiny, może będzie ciężki światowy kryzys gospodarczy, a może wprost przeciwnie - po wynalezieniu nowego, wspaniałego źródła energii ludzkość czeka bezprecedensowy okres wspaniałej prosperity?
  • Po spadkach kupię taniej i uśrednię cenę zakupu w dół. Tak może rozumować tylko osoba o wyjątkowo słabej znajomości matematyki lub... bardzo zakochana w posiadanych przez siebie akcjach. Tak bardzo, że aż oszukuje samego siebie. Uśredniając zwiększamy kapitał zaangażowany w tracący walor. A strata na pierwotnym pakiecie akcji nie zmniejsza się ani trochę. Co najwyżej zyskamy trochę na nowym pakiecie. A może stracimy więcej na obydwu. Dokupywanie akcji ma sens TYLKO jeśli spodziewamy się wzrostów kursu akcji i w dodatku większych niż innych spółek. Jeśli uważasz, że spółka Y ma lepsze perespektywy wzrostu niż X, której akcje posiadasz, to po co dokupywać X? Sprzedaj X i kup Y!
Co może zrobić zwykły zjadacz chleba ze swoimi udziałami w TFI? Ufać doradcom i czekać jak baran na rzeź? Nie, i nie trzeba wcale dużej aktywności, żeby dobrze zarządzać swoim kapitałem. Wystarczy raz na tydzień, dwa przeczytać gazetę patrząc czy coś złego nie dzieje się w światowej i lokalnej gospodarce i z taką samą częstotliwością sprawdzać stan rejestru. I sprzedać wszystko w momencie gdy zaczyna się poważny kryzys gospodarczy lub wartość jednostki spadnie o powiedzmy 10%. Gdyby rzesze Kowalskich tak robiły, to sprzedały by swoje udziały gdzieś w sierpniu 2007, no powiedzmy w najgorszym razie w grudniu...

Inna sprawa, że większość nie może mieć racji. Na rynkach finansowych większość mająca rację to sprzeczność sama w sobie, co częściowo wyjaśniałem w poprzednim wpisie dotyczącym entropii na rynkach finansowych, który polecam...

3 komentarze:

Cheed pisze...

Troche takich wolnych, chaotycznych myśli przed snem ;-)
Nie można opierać swoich decyzji inwestycyjnych na opinii doradców, szczególnie do ich wycen spółek. Czasami także wydają rekomendacje sprzedaj ;-)
Japonia jest specyficznym rynkiem a jej przykład jest strasznie odosobniony bo nie ma chyba drugiego takiego rynku, który swój szczyt miałby 20 lat temu ;-) Pomyśl sobie ile zarobili CI co kupili KGHM za 10zł i sprzedali za 140zł :-)
Jeśli chodzi o uśrednianie w dół, to według mnie może ono uratować nas z tarapatów i dużej straty finansowej, ale decyzja o zaangażowaniu pieniędzy w papier na którym mamy stratę musi być maksymalnie przemyślana.

Pozdrawiam :)

Kot w gołębniku pisze...

W Japonii mieliśmy dużą bańkę spekulacyjną. Po takich zazwyczaj ceny dość długo wracają do "normy" jaką dla wielu jest poziom szczytowy. Po takiej bańce może nastąpić albo krótka intensywna i oczyszczająca bessa, po której rozpoczną się nowe wzrosty, albo długa, powolna stagnacja. Japonii trafiło się to drugie, bo za bardzo walczyła ze spadkami i deflacją (np. bardzo małe stopy procentowe, po ich dużym obniżeniu nie mogli ich już więcej obniżać ani podnieść też nie mogli bo bali się recesji). USA to samo przechodziła na mniejszą skalę w latach 70. O takich przypadkach trzeba pamiętać, bo mogą się powtórzyć i wtedy uśrednianie strat spowoduje wieloletnią utratę kapitału.

Samo w sobie uśrednianie ma sens tylko jeśli ktoś stale zasila swój portfel pewną sumą. Np. co miesiąc wydaje 500zł na zakup jednostek TFI. Ale jeśli mamy do uśrednienia jednorazowe X zł to ryzykujemy mocno, że wydamy już całe X a cena nadal będzie spadała. To trochę jak z tą super metodą wygrania w totolotka: jeśli straciłeś, to następnego dnia zagraj za 2* więcej , jeśli przegrasz to znów 2* więcej itd. Ta metoda ma oczywistą wadę w tej postaci, że ilość niezbędnej do wyłożenia gotówki rośnie wykładniczo i w pewnym momencie po prostu tracimy wszystko.

Trzeba sobie uświadomić, że uśrednianie strat to po prostu otwieranie nowej pozycji tego samego waloru. Może uda się zarobić na tej nowej pozycji, ale stara pozycja i tak jest stratna. Nowa może tylko zamaskować tamtą stratę. Ma to sens tylko gdy naprawdę uważamy, że akcje odbiją w górę, a nie tylko wtedy gdy chcemy księgowo zamaskować stratę uśredniając cenę zakupu. Wygląda wtedy lepiej, ale po co oszukiwać się samego siebie ? Zostawmy takie sztuczki zarządzającym funduszom.

Dużo o tym piszę, ale to dlatego że sam miałem z tym problemy, wtopiłem nieco kasy zanim zrozumiałem, że w tej sprawie trzeba mieć żelazną konsekwencję nawet jeśli czasem trochę się na tym straci. Potencjalne straty mogą być naprawdę bolesne.

Ada pisze...

Różnie z tym jest. Zerknijcie sobie na [url=https://www.credy24.pl/]ranking pożyczek[/url]. Nie da się ukryć, że w dzisiejszych czasach jest zupełnie inaczej, niż kiedyś. Inwestuje się inaczej, a na giełdę może wejść każdy, bo prawie każdemu należy się kredyt.


Disclaimer:
blog ten
jest blogiem hobbystyczno-edukacyjnym. Jego treść nie powinna być interpretowana jako rekomendacja jakichkolwiek decyzji inwestycyjnych. Autor nie jest zarejestrowanym doradcą finansowym w Polsce, a wszelkie decyzje inwestycyjne są wyłączną odpowiedzialnością czytelnika.