13 lis 2008

Moje błędy cz. 1

Zbliża się już chwila, gdy na moim rachunku w biurze maklerskim znajdzie się suma 10 tys. zł. Punkt ten uznaję za symboliczny moment zakończenia nauki i rozpoczęcia gry nieco bardziej poważnie. Oczywiście nie będzie to oznaczać przykładania wagi wyłącznie do stopy zwrotu - systematyczne oszczędzanie i zasilanie konta nowymi sumami nadal będzie istotną częścią budowy mojego kapitału. Chciałbym jednak na operacjach giełdowych co najmniej nie tracić, a lepiej byłoby zarabiać.

Okres nauki, to okres powolnej akumulacji kapitału i niestety strat. Ponieważ grałem zawsze za niewielką część dumy pozostającej mi do dyspozycji, to sumaryczne straty nie są dramatyczne. W trakcie tych 18 miesięcy straciłem łącznie ok 2 tys. zł. Nie boleję nad tym specjalnie - traktuję to jako koszty nauki. Trudno oczekiwać w życiu aby jakakolwiek cenna nauka była darmowa. Poza tym co prawda dokładna stopa zwrotu jest trudna do wyliczenia, bo wartość kapitału podlegała dużym zmianom ze względu na częste i nieregularne zasilenia, ale w dużym przybliżeniu wynosi strata wynosi ok 25-30%, co jest i tak niezłym wynikiem w porównaniu do np. WIG20, który od szczytu stracił ok 55-60%. Niestety wiele moich zagrań było kiepskich i trzeba nad nimi się chwilę zastanowić i wyciągnąć wnioski. Niektóre z nich spowodowane były zbyt małą wiedzą i doświadczeniem, ale wiele to problemy psychologiczne. Te ostatnie błędy trudniej jest wyrugować, ale cały czas pracuję nad sobą i staram się je eliminować.

W tym artykule przedstawię ogólnie rodzaje błędów, które popełniłem w ciągu ostatniego półtorej roku. Ich opis i wnioski jakie z nich wyciągam być może pomogą niektórym czytelnikom uniknąć powtórzenia tego samego. W kolejnym wpisie mam zamiar opowiedzieć bardziej dokładnie o kilku moich najgorszych transakcjach.

  1. Błąd długiego terminu, czyli jak krótkoterminowe spekulacje zmieniają się w długoterminowe "inwestycje". Stare powiedzenie giełdowe mówi, że "inwestor długoterminowy to po prostu taki spekulant, który nie sprzedał swoich akcji na czas". Coś w tym jest, chyba prawie każdy odczuł to kiedyś na swojej skórze. Gdy uparcie czeka się aż kurs się odwróci ("Przecież musi się odbić, bo..." - tu wstaw listę swoich argumentów) i nie dopuszcza się myśli o zrealizowaniu 5-15% straty (bo przecież szkoda pieniędzy), to często zostaje się z akcjami na długo i patrzy się na kolejne spadki aż do tego punktu w którym dalsze straty przestają przerażać i już nie zwracają na siebie uwagi. Wydaje mi się, że ten moment to strata 50% sumy zainwestowanej w dany walor. Wytłumaczę o co mi chodzi z tym, że kolejne straty już nie przerażają... Gdy straciliśmy połowę, to kolejny spadek ceny akcji o 50% oznacza dla nas już tylko 25% wejściowego kapitału. Dlatego tracimy coraz mniej. Co za różnica jednak skoro roztrwoniliśmy większość zainwestowanych pieniędzy i aby się odegrać musielibyśmy trafić na ponad 100% zysk! Straty trzeba ciąć jak najszybciej. Staram się teraz wciąż to sobie powtarzać. Nieważne, że jakaś teoria rynkowa ma mocne podstawy, jeśli zaczyna się nie sprawdzać, to nie dajemy jej już więcej szans tylko TNIEMY STRATY!. Taka z tego nauka. Na tym błędzie straciłem chyba najwięcej choć takich transakcji było tylko kilka. Dobrze też, że grałem zawsze tylko za małą część kapitału.
  2. Błąd kuchenny, czyli nie łap spadających noży. Szukanie dołków i szczytów, w których trend się odwróci jest bardzo kuszące. Jeśli się trafi w taki dołek i potem w szczyt, to może być to bardzo zyskowna transakcja. Tylko ile jest transakcji nieudanych... Przy łapaniu dołków można przeżyć tylko jeśli się tnie straty. Inaczej nasz kapitał umrze dość szybko (patrz punkt1). Jednak ciągłe i uporczywe wchodzenie "pod prąd" może skończyć się długą i bolesną serią małych strat. Małych, ale drenujących portfel. W końcu co jest bardziej prawdopodobne: zmiana trendu, czy jego kontynuacja? Zależy to oczywiście trochę od rodzaju trendu (długo- czy krótkoterminowy), ale jednak prawie zawsze kontynuacja jest bardziej prawdopodobna. Są przejściowe okresy, w których kierunek trendu jest niepewny, ale przez większość czasu trend jest jasny. Na przykład: obecny spadkowy trend mógł w sierpniu 2008 wydawać się jeszcze tylko korektą wzrostów, ale już w grudniu 2007 można było zidentyfikować go jako spadkowy. A jeśli ktoś nadal nie był pewien wtedy, to czy mógł mieć wątpliwości w sierpniu 2008? Wystarczy rzut oka żeby powiedzieć, że nie. Skąd więc zaskoczeni w październiku? Łapanie dołków to głównie problem psychologiczny. Wiąże się to też z chęcią ciągłego bycia na rynku i ciągłego zarabiania. Dlatego dobrze jest używać instrumentów pozwalających grać zarówno na wzrosty jak i na spadki. Wtedy łatwiej jest wyzwolić się z manii łapania dołków i grać z trendem. To była jedna z recept w moim przypadku. Po wielu długich seriach małych strat spowodowanych próbami łapania dołków oswoiłem się z opcjami (a obecnie oswajam się z kontraktami terminowymi), co spowodowało zmniejszenie ilości transakcji "łapiących noże". Nadal niestety łamię się czasem i wiem, że wciąż muszę nad sobą pracować.
  3. Błąd toksycznych praw poboru, czyli o tym, że trzeba wiedzieć w co się inwestuje. Inwestując w jakiś papier trzeba wiedzieć z czym wiąże się jego zakup. Dobrze znać reguły gry (chociaż większość) zanim zacznie się grać! Raz na przykład kupiłem prawa poboru (bo były za 1 grosz i myślałem że to świetna okazja) nie sprawdzając, że za 3 dni kończy się obrót nimi. Przez te 3 dni nie udało mi się już ich sprzedać i musiałem za karę kupić przypadające na nie akcje (aby nie stracić wydanych pieniędzy), choć wcale nie chciałem ich mieć. Z kolei zanim nowe akcje weszły do obrotu kurs spółki znacznie spadł i ostatecznie straciłem na tym więcej niż wartość tych praw poboru... Z innych rzeczy, które warto wiedzieć, to płynność waloru, mnożnik czy wielkość pakietu (kontrakty), termin wygasania (kontrakty, opcje), planowane splity i emisje akcji itp. Zanim wejdzie się choćby krótkoterminowo w jakieś akcje koniecznie należy sprawdzić takie informacje! Jeszcze lepiej jest wyznaczyć sobie kilka - kilkanaście walorów, śledzić je i inwestować tylko w nie. Przy okazji oszczędzimy sobie nieco szumu informacyjnego. Ta zasada jest zdrowa niezależnie od tego czy używamy AT, czy AF. Tej klasy błędów nie popełniłem wiele razy, jednak kosztowała mnie sporo. Natomiast uniknąłem tego typu problemów w inwestowaniu w fundusze inwestycyjne (po przeczytaniu regulaminów i zastanowieniu się nad ideą TFI zaraz skreśliłem je na zawsze, będzie jeszcze o tym wpis na blogu) oraz w opcje (opcje postrzegane są jako coś niezwykle skomplikowanego, toteż od razu podszedłem do nich analitycznie najpierw wymyślając kilka pasujących mi strategii i testując je, a następnie konsekwentnie używając ich - opcje w takich warunkach okazały się proste i zyskowne).
  4. Błąd stadny, czyli unikaj owczego pędu. Nigdy specjalnie nie interesowały mnie sugestie tzw. analityków czy porady "dobrze poinformowanych" na forach dyskusyjnych. Jednak jeden raz dałem się ponieść owczemu pędowi i magii nowości. Był to debiut rynku New Connect. Już pierwszego dnia rzuciłem się do kupowania akcji, aby nic mi nie umknęło (dałem się nabrać na mit odjeżdżającego pociągu). Założyłem przy tym od razu, że na tym rynku zmienność będzie zapewne duża więc nie powinienem się przejmować chwilowymi wahaniami. Zmienność była faktycznie duża, tyle że głównie w dół, a takie podejście sprowokowało błąd numer 1. Patrz też błąd numer 6 - płynność na tym rynku spadała całe tygodnie począwszy od przyzwoitej pierwszego dnia do bliskiej zeru po pewnym czasie (nie licząc spółek, które akurat debiutują). Malejące obroty udowadniają z resztą, że nie tylko mnie poniósł owczy pęd. Co do rynku NC to sprawa jest prosta: zarabiają głównie emitenci i ci co mają akcje przed debiutem. Wiele firm na tym rynku to krzaki, a w najlepszym razie są one kilku- (albo kilkunasto-) krotnie przecenione. Sens wchodzenia w ten rynek pojawi się dopiero gdy większość spółek spadnie o 95% i zacznie się ogólny trend wzrostowy na GPW.
  5. Błąd groszowy, czyli magia małych i dużych liczb. Wszyscy znamy te spółki z akcjami po kilka groszy: kupię po 3 grosze, sprzedam po 4 i mam 33% zysku... Nawet jeśli w kolejce trzeba stać 2-3 miesiące, to i tak super zysk! W praktyce nie jest to takie różowe a duża zmiana staje się mieczem obosiecznym. Równie dobrze może okazać się, że trzeba będzie sprzedać po 2 grosze. Szczególnie w okresie bessy powinno się dwa razy dobrze zastanowić zanim kliknie się przycisk "kupuj". Kupić jest łatwo, sprzedać trudniej. A kto nie wierzy, niech sprawdzi historię Mewy - dziś nie da się jej sprzedać za 1 grosz... Ogólnie mówiąc, to o ile w czasie hossy może mieć sens kupno "groszówek" za jakąś małą kwotę, o tyle w czasie bessy trzeba się trzymać od tego z daleka. Tak, czy inaczej, trzeba też mieć świadomość, że jest to w praktyce czysty hazard.
  6. Błąd pływacki, czyli płynność jest potęgą. Często jest tak, że szukając dobrej okazji przeglądamy wykresy dziesiątków spółek, aż w końcu trafiamy na jakiś obiecujący, który daje nadzieję na wzrost. Spółeczka jest mała i niewiele o niej wiemy, ale właśnie wystrzeliła 20% w górę i mamy nadzieję na kolejne powiedzmy 50%. Kupujemy, ale ostrożnie. Zakładamy, że jak spadnie o 10% to natychmiast sprzedajemy. Niestety wyskok był fałszywy, spółka spada jak kamień z powrotem do poprzedniej wartości, a my w panice próbujemy sprzedać i... okazuje się że arkusz zleceń po stronie kupna jest prawie pusty. Z przerażeniem widzimy, że próba sprzedaży PKC skończy się kolejnym wystrzałem o 20% tyle że w dół (razem daje to ok 36% straty - katastrofa!). Sfrustrowani tym faktem dajemy zlecenie sprzedaży po bieżącej cenie i... czekamy kilka miesięcy patrząc na niemal zerowy obrót i zsuwającą się systematycznie cenę. W końcu albo udaje nam się sprzedać po jakichś 25% poniżej ceny zakupu, albo wręcz wyrzucamy je rozpaczliwym PKC. Ewentualnie zakopujemy kapitał na wiele długich i ciężkich miesięcy stając się inwestorem długoterminowym (patrz błąd nr1). Mało płynne spółki to potencjalna trucizna i zbyt duży hazard. Przekonałem się doświadczalnie, że gra na takiej spółce uniemożliwia stosowanie jakiejkolwiek sensownej strategii. Nie daje nawet szansy na sensowne stosowanie zleceń obronnych. W czasie hossy na takich spółkach można próbować strzałów jak na loterii, ale w czasie bessy należy unikać ich szerokim kołem. Lepsza spółka o nieco mniejszych perespektywach wzrostu, ale taka, która umożliwia rozsądne wejście i wyjście w każdym momencie. Jeśli ruchy na spółkach z WIG20 są dla ciebie za małe, to już lepiej spróbuj grać na kontraktach. Ale uwaga! Kontrakt na akcje pewnej spółki może mieć o kilka rzędów wielkości mniejszą płynność niż jej akcje.
cdn.

6 komentarzy:

Tobiasz Maliński pisze...

Masz dobre podejście odnośnie długoterminowego SPEKULOWANIA. Gra ma to do siebie, że nigdy nie jest długoterminowa. Jednak zwróć uwagę, że jeśli mowa o INWESTOWANIU za pośrednictwem GPW w spółki, to wtedy inwestycję najlepiej tylko rozpatrywać w kategoriach długoterminowych. Jak to powiedział Warren Buffett: "Najgłupszym powodem kupna akcji jest ich wzrastająca cena"

Cheed pisze...

Najważniejsze, że z porażek wyciągasz wnioski a co za tym idzie uczysz się. Frycowe każdy kiedyś musi zapłacić, ale przed nami piękne dni ;)

Pozdr.

Kot w gołębniku pisze...

Dopóki cena rośnie - można trzymać spółkę i 20 lat. Gdy zaczyna spadać o więcej niż sobie założyłem na początku, to nie widzę przyczyny jej dalszego trzymania. Dlatego nie ma sensu zakładać: wchodzę na krótki czas/wchodzę na długi. Czy będzie długi, czy krótki to będzie zależało od sytuacji.
W ciągu tych miesięcy nauczyłem się, że straty trzeba ciąć błyskawicznie. Bo po co je trzymać, skoro wystarczy klik, klik i akcji nie ma.

Anonimowy pisze...

"Dlatego tracimy coraz mniej. Co za różnica jednak skoro roztrwoniliśmy większość zainwestowanych pieniędzy"

Takie myślenie też jest błędem, to nieco nietypowy przykład zjawiska znanego jako "mentalna księgowość".

Dlaczego złotówki, które się ostały, miałyby być gorsze od tych, które już są stracone? Bo przecież nie dlatego, że są w mniejszosci :)

Kot w gołębniku pisze...

Zgadzam się w stu procentach - złotówki, które pozostały są również bardzo cenne. Chodziło mi jedynie o pokazanie pewnego zjawiska. Pokażę to na przykładzie:
1. Kupujemy 10 akcji za 10zł każda - razem za 100zł
2. Akcje spadają o 50% do 5zł - nasz pakiet jest teraz wart 50zł
3. Akcje spadają o kolejne 50%, nasz pakiet wart jest teraz 25zł. Po kolejnym takim samym spadku tracimy już mniej niż wcześniej. Także procent pierwotnej kwoty który straciliśmy jest mniejszy (25%).

To powoduje, że wiele osób po ciężkich spadkach przestaje już interesować się dalszymi ruchami cen i zostaje z akcjami na długie miesiące lub lata. A przecież po punkcie 2 nadal mamy 50zł które jest cenne i dobrze zainwestowane może przynosić zyski.

Greedy Paul pisze...

musisz być konsekwentny i nie grać a inwestować :)


Disclaimer:
blog ten
jest blogiem hobbystyczno-edukacyjnym. Jego treść nie powinna być interpretowana jako rekomendacja jakichkolwiek decyzji inwestycyjnych. Autor nie jest zarejestrowanym doradcą finansowym w Polsce, a wszelkie decyzje inwestycyjne są wyłączną odpowiedzialnością czytelnika.