13 sie 2008

Techniczna, czy fundamentalna? Wybierz obie

Nie chcę podejmować odwiecznego sporu rozgrzewającego umysły inwestorów i spekulantów, co jest lepsze: analiza techniczna, czy fundamentalna. Jedna i druga ma swoje plusy i minusy, obydwie można stosować źle i bezmyślnie jak również uczynić źródłem dochodów. Obydwie doprowadzone do przesady mogą omamić nas nadmiarem szumu informacyjnego generowanego pod pozorem próby zapanowania nad pozornym chaosem ruchów cen na giełdzie. Zamiast jałowych sporów proponuję trzecie rozwiązanie: zostań technofundamentalistą.

Oto moja recepta na połączenie AT i AF:
  • Tworzę zestaw kilku prostych mechanicznych zasad AF, które muszą być spełnione. Biorę pod uwagę WK/akcję, Zysk/akcję i wielkość dywidendy/akcję.
  • Biorąc powyższe pod uwagę wyznaczam (a raczej robi to za mnie programik, który napisałem) wartość bazową każdej spółki.
  • Wybieram ok 20 najbardziej obiecujących. Dla nich rozpoznanie przeprowadzam osobiście. Interesuję się ich działalnością, przeglądam raporty, analizuję, zastanawiam się czy produkty/usługi tych firm mają przyszłość i czy sam bym z nich skorzystał. Badam opinie na temat firmy i zarządu. I następnie skreślam około połowy kandydatów. Te trzy punkty wykonuję nie częściej niż raz na rok. Tak powstają moi kandydaci przefiltrowani przez AF.
  • Tworzę zestaw kilku prostych zasad AT, np. przecięcie dwóch średnich kroczących, ręczna analiza trendów i oporów itp.
  • Co pewien czas (np. raz na dwa tygodnie) dla każdej ze spółek-kandydatów wykonuję AT według powyższych zasad. Do tego wykonuję co kilka dni AT dla najważniejszych indeksów badając w ten sposób nastrój na rynku.
  • Jeśli rynek jest ok, to otwieram pozycję na najbardziej obiecujących pod względem AT spółek (o ile są jakieś obiecujące).
  • Pozycję zamyka wyłącznie ruchomy stop loss. Wielkością sterują zasady zamykania kapitału.

6 sie 2008

Kup, trzymaj i płacz

Metoda Kup I Trzymaj jest wyznawana przez wiele osób, które kupiły akcje w niewłaściwym momencie, lub nawet kupiły we właściwym ale nie zdołały sprzedać w odpowiednim. Trudno krytykować jednoznacznie te osoby, skoro sam miałem okres, w którym przez ponad pół roku trzymałem akcje, spadające o ponad 50% i ciężko było mi się ich pozbyć (była to suma kilkuset złotych, niby nie tak dużo, ale stanowiło to ok 10% mojego ówczesnego kapitału). Musiałem przełamać istotny opór psychiczny i mocno przekonać samego siebie, że ciągnięcie tego dalej nie ma sensu. No tak, ale to są błędy okresu nauki - każdy może je popełnić. Trudno jednak uwierzyć, że metodę Kup i Trzymaj mogą polecać początkującym inwestorom doświadczeni analitycy i doradcy. Radzą tak teraz, po prawie roku spadków, radzili i na szczycie hossy jak i tuż po rozpoczęciu spadków. Radzący często każą nie przejmować się spadkami, które jeszcze mogą nadejść (a więc z góry zakładają stratę dla osób którym doradzają) i potrzymać kupione akcje przez kilka lat. Wygląda więc na to, że pomimo iż argumenty przeciwko takiej metodzie inwestowania były przytaczane wiele razy przez wiele osób, to nadal istnieje potrzeba "rozprawienia" się z tym mitem.
Oto powtarzane czasem argumenty za metodą Kup I Trzymaj:
  • Osoby o małym doświadczeniu nie potrafią precyzyjnie powiedzieć kiedy wejść i wyjść z pozycji. Tak, więc najlepszą metodą jest zaufanie doradcom i wejście wtedy kiedy oni doradzają wejść. Szkoda tylko, że doradcy prawie zawsze doradzają kupowanie. Na szczycie hossy pisali, żeby kupować akcje zgodnie ze wzrostowym trendem. Od czasu rozpoczęcia spadków przez cały czas ich trwania wieszczyli, że dno jest już blisko (zawsze tylko 5-10% od danego poziomu) i jest to świetna okazja do zakupów. Zawsze znajdą jakieś uzasadnienie żeby niedoświadczony inwestor zrobił tak jak chcą (żeby mogli zgarnąć prowizję) Jednak w rzeczywistości najlepszą strategią dla niedoświadczonego i pasywnego inwestora jest wykonywanie ruchów rzadko, ucinanie strat na poziomie powiedzmy 10% (wychodzimy z inwestycji i czekamy aż sytuacja się wyklaruje) a zamiast celowania w dołek i górkę albo słuchania doradców - regularne zakupy za stałą kwotę pozwalające na uzyskanie niezłej średniej ceny zakupu. Nie ma to nic wspólnego z uśrednianiem strat o którym piszę dalej!
  • Jestem inwestorem długoterminowym, nie interesuje mnie krótkoterminowa spekulacja. A czy interesuje cię utrata połowy kapitału? Jeśli wartość waloru spada, to pewnie popełniłeś(aś) błąd przy wyborze. Po co przy nim tkwić? Czy nie lepiej sprzedać i zainwestować w coś innego, przynoszącego zyski? Inwestowanie długoterminowe to nie kup i trzymaj bez żadnego planu. Można kupić akcje z myślą o wielu latach i trzymać je jeśli pną się do góry, ale jeśli spadną więcej niż z góry założone x % to należy je sprzedać! Po silnym trendzie spadkowym można odkupić je taniej, lecz dla inwestora długoterminowego nadrzędną zasadą powinna być ochrona kapitału.
  • Dopóki nie sprzedam akcji nie straciłem. Czasami na mało płynnych rynkach ma to pewien sens. Zazwyczaj jednak jest to tylko mit i niemądre usprawiedliwienie. Strata, to strata. Po co w ogóle trzymać jakiekolwiek akcje jeśli nie spodziewamy się, że wzrosną. Jeśli straciliśmy na nich, ale mimo to sądzimy, że wkrótce ich wartość znacznie wzrośnie, to w porządku - takie postępowanie można uznać za uzasadnione (o ile prognozując rozwój wydarzeń dla waloru, który posiadamy jesteśmy w stanie zachować obiektywność). Twierdzenie, o tym że "wirtualna" strata nie jest prawdziwą stratą jest tym bardziej fikcyjne, że w każdej chwili możemy sprzedać i natychmiast kupić te same akcje. Być może cena będzie minimalnie inna i stracimy też trochę na prowizji, jednak patrząc z większej perespektywy widać, że jest to operacja neutralna. Co więcej: wiele osób robi tak tylko po to, by strata przelała się na papier aby zmniejszyć podatek lub uniknąć go! Tak więc trzeba przyjąć do wiadomości, że wraz z ruchami cen, tracisz i zyskujesz bez przerwy. Nie zawsze są to realne ceny, po których byłbyś w stanie kupić/sprzedać ze względu na problem płynności, ale masz obowiązek traktować poważnie "wirtualne" zmiany wartości portfela jeśli nie chcesz zostać inwestorem długoterminowym z konieczności.
  • Jeśli rozsądnie wykonuję dywersyfikację portfela, to mogę nie przejmować się utratą, nawet znaczną, wartości pojedynczej spółki, bo nadrobią to z nawiązką inne spółki. Jest to mit, który boleśnie weryfikuje pierwsza większa bessa. Gdy spada cena 400 spółek, a rośnie 10, dywersyfikacja polegająca na kupnie akcji wielu różnych spółek z różnych sektorów gospodarki, zawodzi. Aby naprawdę zdywersyfikować portfel należałoby poza akcjami trzymać w nim jeszcze: złoto, gotówkę, kontrakty na towary a dobrze byłoby też jakąś nieruchomość. Dopiero wtedy możemy mówić o jakimś zabezpieczeniu. Ale i wtedy nie widzę jakoś bardzo sensu na godzenie się ze stratami, których można uniknąć. Jedynym wyjątkiem jest sytuacja, gdy wchodzimy w jakąś bardzo ryzykowną, ale i potencjalnie bardzo zyskowną transakcję małą częścią kapitału. Na przykład mam 1000zł przeznaczone na ryzykowne inwestycje i co pewien czas wchodzę na rynek za 100zł. Jeśli stosunek zysk/ryzyko to 1:3 to mogę nawet zaryzykować całe 100zł. Raz stracę, może i drugi, a trzeci zarobię 300zł.
  • Ze względu na wzrost gospodarczy akcje w dłuższym terminie zawsze rosną. Zakup akcji jest najlepszy w perespektywie co najmniej 5-10 lat. Powiem prosto: popatrzcie na wykres indeksu giełdy w Tokio (nikkei). Ktoś, kto kupiłby akcje na szczycie hossy pod koniec lat 80, dziś miałby mniej niż 40% swojego kapitału chociaż minęło prawie 20 lat - całe pokolenie! Nie mówiąc o stratach spowodowanych inflacją w tym okresie! W zasadzie mogłem nie pisać takiego długiego artykułu tylko podać ten przykład i wystarczyłoby to za resztę słów. Tym bardziej nie mogę zrozumieć dlaczego doradcy im bardziej ryzykowny instrument sprzedają, tym dłuższy okres czasu sugerują jako horyzont inwestycji. Dla funduszy akcji podają właśnie 5-10 lat jako idealny termin. Dlaczego? Czy sądzą, że dłuższy termin zwiększy przewidywalność inwestycji i zmniejszy ryzyko i możliwą zmienność stóp zwrotu? Na zasadzie: raz rośnie, raz spada, to pewnie wyjdzie na zero? Być może, ale czy naprawdę ktokolwiek jest w stanie podjąć się próby przewidzenia, co może zdarzyć się na świecie w ciągu kolejnych 10 lat? Może gospodarka USA zbankrutuje i zastąpią ją np. Chiny, może będzie ciężki światowy kryzys gospodarczy, a może wprost przeciwnie - po wynalezieniu nowego, wspaniałego źródła energii ludzkość czeka bezprecedensowy okres wspaniałej prosperity?
  • Po spadkach kupię taniej i uśrednię cenę zakupu w dół. Tak może rozumować tylko osoba o wyjątkowo słabej znajomości matematyki lub... bardzo zakochana w posiadanych przez siebie akcjach. Tak bardzo, że aż oszukuje samego siebie. Uśredniając zwiększamy kapitał zaangażowany w tracący walor. A strata na pierwotnym pakiecie akcji nie zmniejsza się ani trochę. Co najwyżej zyskamy trochę na nowym pakiecie. A może stracimy więcej na obydwu. Dokupywanie akcji ma sens TYLKO jeśli spodziewamy się wzrostów kursu akcji i w dodatku większych niż innych spółek. Jeśli uważasz, że spółka Y ma lepsze perespektywy wzrostu niż X, której akcje posiadasz, to po co dokupywać X? Sprzedaj X i kup Y!
Co może zrobić zwykły zjadacz chleba ze swoimi udziałami w TFI? Ufać doradcom i czekać jak baran na rzeź? Nie, i nie trzeba wcale dużej aktywności, żeby dobrze zarządzać swoim kapitałem. Wystarczy raz na tydzień, dwa przeczytać gazetę patrząc czy coś złego nie dzieje się w światowej i lokalnej gospodarce i z taką samą częstotliwością sprawdzać stan rejestru. I sprzedać wszystko w momencie gdy zaczyna się poważny kryzys gospodarczy lub wartość jednostki spadnie o powiedzmy 10%. Gdyby rzesze Kowalskich tak robiły, to sprzedały by swoje udziały gdzieś w sierpniu 2007, no powiedzmy w najgorszym razie w grudniu...

Inna sprawa, że większość nie może mieć racji. Na rynkach finansowych większość mająca rację to sprzeczność sama w sobie, co częściowo wyjaśniałem w poprzednim wpisie dotyczącym entropii na rynkach finansowych, który polecam...

4 sie 2008

Entropia a inwestowanie

Do napisania tego artykułu zainspirowały mnie przechwałki pewnego zarządzającego funduszem inwestycyjnym, który sądzi że w dłuższym terminie zawsze będzie w stanie wygrywać z rynkiem. Nazwisko i nazwę funduszu pomijam, bo nie mają one znaczenia tym bardziej, że stanowisko takie nie jest rzadkie. Praktycznie każdy z nas sądzi, że będzie cwańszy od innych uczestników rynku. Czasem nawet może to być prawda i zdolny inwestor może być lepszy od rynku, warto jednak, by w tym pędzie do pieniędzy czasem przystanął na chwilę i zastanowił się nad tym skąd biorą się jego zarobki i z czym to się MUSI wiązać.

Jeśli na pewien rynek spojrzymy tylko z punktu widzenia spekulacji i potraktujemy go jako zamknięty system (tj. bez dopływu kapitału z zewnątrz), to szybko dojdziemy do wniosku, że aby jeden uczestnik rynku zyskał, drugi musi stracić. Oczywiście chodzi o sumaryczną wartość kapitału a nie liczbę spekulujących, więc może być tak, że na duży zysk dla jednego gracza złoży się wiele strat wielu innych graczy. Ten fakt pomijamy jako niestotny. Malkontenci (tj. tutaj akurat niepoprawni optymiści) w tym momencie powiedzą zapewne, że przecież: jeśli ja kupię coś za 1zł, gracz X kupi ode mnie za 5zł, od niego kupi gracz Y za 20zł, a od niego Z za 100zł itd. to wszyscy zyskują. To rozumowanie ma jednak dwa słabe punkty. Po pierwsze ostatnia transakcja w takim ciągu nie jest nigdy rozliczona. Któryś z kolejnych kupujących straci, kiedy rozliczy transakcję w sytuacji gdy kurs w końcu zacznie spadać. Aby tak się nie stało cena musiałaby rosnąć do nieskończoności. I tu z kolei pojawia się drugi słaby punkt: zakupy muszą odbywać się po coraz większej cenie a więc z użyciem coraz większego kapitału. Tak więc albo wolumen będzie spadać (aż do zera) albo konieczny jest dopływ kapitału, co jest niezgodne z naszymi założeniami zamkniętego systemu. Jeśli więc entropia w fizyce to (cytuję za Wikipedią) : termodynamiczna funkcja stanu, określająca kierunek przebiegu procesów spontanicznych w odosobnionym układzie termodynamicznym, to w naszym przypadku zdefiniowalibyśmy ją jako: funkcja stanu rynku określająca kierunek przebiegu procesów przepływu kapitału. W zamkniętym układzie entropia zawsze rośnie lub pozostaje niezmienna (a więc układy dążą do równowagi: np. energia i materia rozkładają się równo we wszechświecie zamiast koncentrować się w jednym punkcie). Niech fizycy wybacza mi jeśli robię nadmierne uproszczenia. Idąc dalej tym tropem, spełnione jest prawo mówiące, że entropia rynków finansowych zawsze rośnie, tj. w systemie nie pojawia się nagle samorzutnie kapitał gdyż oznaczałoby to odejście od stanu równowagi. W zamkniętym systemie finansowym kapitał po długim czasie rozłoży się równomiernie po wszystkich jego uczestnikach, ceny walorów ustabilizują na poziomie równowagi, a obroty spadną do zera. Wówczas tylko czynnik zewnętrzny mógłby ponownie wytrącić rynek z równowagi i zmusić do pojawienia się przepływów kapitałów. Sumaryczna wartość kapitału na rynku może jeszcze znikać w postaci prowizji biur maklerskich, ale to nadal jest zgodne z prawem termodynamiki finansowej: entropia rośnie, kapitał znika z rynku. Nie mam czasu ani ochoty udowadniać tego prawa, ale nie widzę żadnych powodów dla których miałoby nie działać. Tym bardziej, że jak zaraz pokażę dość proste rozumowanie pozwala nam przejść od ekonomii do fizyki. Ekonomia musi być zgodna z prawami fizyki skoro wszystko inne jest.

W prawdziwym świecie żaden rynek nie jest zamknięty. Są przepływy kapitału z jednego rynku do drugiego: z rynku akcji, na rynek gotówki, z rynku gotówki na rynek surowców, z rynku surowców na rynek obligacji itp. itd. Do tego dochodzi wzrost gospodarczy. Trzeba sobie powiedzieć jasno: jest to jedyny sposób na zwiększenie się ilości dóbr dostępnych i krążących w naszej cywilizacji. Wszelkie inne ruchy kapitałów to tylko zwiększenie stanu tu i zmniejszenie tam. Względnie istnieje jeszcze modny ostatnio wzrost gospodarczy na kredyt (kryzys finansowy w USA się kłania), ale to nic innego jak odcinanie kuponów od potencjalnego wzrostu gospodarczego przyszłych pokoleń (inaczej mówiąc życie na ich koszt).

Skąd się bierze wzrost gospodarczy, czy łamie on prawo entropii finansowej? Nie. Nasza cywilizacja rozwija się dzięki energii naszej pracy (umysłowej i fizycznej) oraz wykorzystaniu rozlicznych źródeł energii. Nasza praca również bierze się z energii (w postaci tego co jemy i pijemy). I tak przechodzimy pomału od ekonomii do fizyki. Jeśli wykorzystamy wszystkie paliwa kopalne, to będziemy mogli czerpać energię już tylko z innych źródeł: z energii jądra Ziemi, energii ruchu obrotowego naszej planety, energii paliw kopalnych z innych planet, a na końcu energii Słońca. Gdy Słońce kiedyś wypali się i zgaśnie, będziemy musieli poszukać sobie innego systemu planetarnego i tak dalej i tak dalej, aż cały świat zginie w ogniu lub lodzie jak pisał poeta...

Osobiście nie spodziewam się dożyć wypalenia się Słońca, aczkolwiek koniec eksploatacji paliw kopalnych (tj. węgla, ropy naftowej i gazu ziemnego, bo uranu jest jednak dość na naszej planecie) to już perespektywa o której mogę myśleć. Ostatecznie sprowadza się to jednak do przestawienia na inne źródła energii; tylko tyle i aż tyle. Nie chodzi mi o straszenie kogokolwiek, lecz o chwilę refleksji: skąd bierze się kapitał, który mogę zarobić. To ważne, aby mieć szersze spojrzenie na te tematy.

Wnioków z tych rozważań można wysnuć wiele i każdy ma prawo do własnych, np.:
  • Należy szanować energię i kapitał, bo te nie gromadzą się samorzutnie i mogą być co najwyżej przeniesione do nas z innego miejsca. Poza tym wiele energii ginie bezpowrotnie, więc wyłącz tą nadmiarową żarówkę, która niepotrzebnie świeci w jasny, letni dzień.
  • Na rynkach finansowych niemożliwe jest, aby większość miała rację przez dłuższy czas, bo gdyby tak było, to większość zarabiałaby, co w dłuższym terminie jest niemożliwe.
  • Jeśli stan posiadania racji przez większość utrzymuje się przez dłuższy czas, to albo ktoś wkrótce za to drogo zapłaci albo żyjemy właśnie na kredyt kolejnych pokoleń (wtedy to one za to zapłacą).
  • Wzrost kapitału jako całości bierze się tylko z wykorzystania (coraz lepszego) źródeł energii dostępnych dla naszej cywilizacji. Więc odkrycia nowych źródeł energii to szansa na duży rozwój, utrata (vide peak oil) to ryzyko trwałego i ciężkiego kryzysu.

Disclaimer:
blog ten
jest blogiem hobbystyczno-edukacyjnym. Jego treść nie powinna być interpretowana jako rekomendacja jakichkolwiek decyzji inwestycyjnych. Autor nie jest zarejestrowanym doradcą finansowym w Polsce, a wszelkie decyzje inwestycyjne są wyłączną odpowiedzialnością czytelnika.