3 lis 2008

Bajka o Kruku i Wólczance

We współczesnym kapitalizmie coraz więcej firm to wielkie grupy kapitałowe o rozproszonej formie własności. Akcje takich spółek posiadane są przez inne spółki, których akcje znajdują się w portfelu innych itd. Gdzieś na końcu znajduje się rzesza rozproszonych Kowalskich inwestujących poprzez fundusze emerytalne lub inwestycyjne albo w najlepszym razie grupy średnich inwestorów skupiających po kilka procent akcji. Słowem: brak jest faktycznego właściciela sprawującego władzę nad firmą. To, czy takie firmy są naprawdę wydajne i mogą dobrze pracować i czy są faktycznie solą wolnorynkowej gospodarki to temat na inny wpis. Tutaj mała historyjka...

Są jeszcze firmy rodzinne, których właścicielom zależy i z którymi są oni związani emocjonalnie. Nawet jeśli te biznesy rozrosły się do dużych przedsiębiorstw, to właściciele pamiętają zazwyczaj początki tworzone gdzieś w przysłowiowym garażu albo chociaż opowiadania dziadka, który zakładał firmę. W Polsce nie ma dziś niestety dobrego klimatu dla takich firm (patrz przypadek Kluski i Optimusa). Wiele z takich, które mogły by obecnie być dużymi firmami zostało zniszczonych przez państwo w czasach PRL. Również klasa średnia i warstwa prawdziwych i zaradnych przedsiębiorców zostały mocno przetrzebione przez socjalizm. Dziś Polska gospodarka to w sporym stopniu oddziały wielkich światowych koncernów. Czasem jednak trafia się zaangażowany przedsiębiorca o prawdziwym duchu walki, który jest w stanie pokonać stado wilków.

Firma Wojciecha Kruka W.Kruk powstała w XIX wieku. Przez wiele lat PRLu Krukowie nie mogli rozwinąć interesu jak wielu innych "prywaciarzy". Udało im się to w końcu dopiero na przełomie XX i XXI wieku. Firma rozrosła się do dużego biznesu, na który składa się m.in. spora sieć sprzedaży. Kruk zadebiutował także na giełdzie. Giełda to doskonała okazja na zarobienie na własnym interesie - można sprzedać drogo akcje lub wyemitować nowe. Tak też zrobił W. Kruk co skutkowało tym, że stracił bezwzględne panowanie nad swoją firmą mając mniej niż 50% akcji. Wkrótce zemściło się to na nim ...

Vistula po fuzji Wólczanka stała się sporym graczem na rynku eleganckich ubiorów dla mężczyzn (garnitury + koszule). Jednak ambitnemu prezesowi spółki to nie wystarczyło. R. Bauer wymyślił sobie sieć sklepów, w których nowoczesny biznesmen, czy przedstawiciel klasy średniej mógłby zarówno ubrać się jak i kupić sobie (lub partnerce) jakiś złoty drobiazg. Realizacja tej strategii wymagała jednak połknięcia jakiejś znanej marki jubilerskiej, najlepiej z dobrze rozwiniętą siecią sprzedaży. Wybór szybko padł na Kruka. Prezesowi Wólczanki sprzyjał także kryzys finansowy, który obniżył cenę wszystkich akcji na giełdzie nie wyłączając Kruka.

Wólczanka-Vistula zaproponowała W. Krukowi odkupienie akcji w swojej firmie, na co ten zareagował z ociąganiem mówiąc mniej więcej: "poczekajmy, ochłońmy, zastanówmy się, może niech z rok minie i wtedy wrócimy do rozmów". Być może właścicielowi sklepów jubilerskich chodziło o to, aby rynek wyszedł z kryzysu, by mógł dostać lepszą cenę za swoje akcje, nie można wszakże wykluczyć także, że na zwłokę wpłynęło emocjonalne związanie z rodzinną firmą. A może chciał więcej czasu na wymyślenie sposobu jak pozbyć się uciążliwego admiratora swoich akcji?

Prezes Wólczanki z charakterystycznym dla siebie zerowym wdziękiem powiedział Krukowi, że może spadać na drzewo, tj. mówiąc dokładniej: powiedział mu, że nie ma zamiaru czekać choćby dzień dłużej, a przejęcie odbędzie się tak czy inaczej, z nim czy też bez niego. Po czym ogłosił wezwanie na akcje Kruka na dość atrakcyjnych jak na ówczesną cenę rynkową warunkach. Na próżno apelował W. Kruk do akcjonariuszy o niepozbywanie się akcji, na próżno pisał o zyskach jakie przynosi firma... Fundusze inwestycyjne jak i wielu inwestorów indywidualnych zdecydowało się sprzedać swoje akcje. Prezes Kruka nie mając innego wyjścia w końcu również zdecydował się na sprzedaż. Gdyby został - prawdopodobnie jego głos i tak nie miałby znaczenia.

Do tej pory wszystko układało się jak to zwykle bywa przy wrogich przejęciach. Ale tym razem koniec miał być inny. Podczas gdy niejeden zainkasowawszy okrągłą sumę za swoje akcje udałby się na emeryturę w jakimś ciepłym kraju, to W. Kruk stwierdził, że nie jest jeszcze na to gotowy i woli walczyć o swój rodzinny biznes. Suma jaką uzyskał za sprzedaż akcji nie wystarczała do przejęcia Wólczanki (o kapitalizacji ok 3 razy większej od Kruka), ale była wystarczająca aby w okresie bessy giełdowej przejąć znaczące kilka procent. Dodatkowo W.Kruk przekonał kilku znajomych biznesmenów do podobnego kroku i razem uzbrojeni w spory pakiet i dobrą wizję rozwoju połączonych firm rozpoczęli rozmowy z funduszami inwestycyjnymi posiadającymi sporą część reszty akcji. Udało im się - fundusze zostały przekonane. Efektem było wywalenie na bruk dotychczasowego zarządu firmy i przejęcie go przez ludzi Kruka. Rodzinny biznes został odbity. Na koniec Kruk zapowiedział, że strategia wymyślona przez p. Bauera jest dobra i on ma zamiar ją kontynuować, ale nie przy użyciu takich metod.

Z powyższej historii wynika kilka wniosków:
  • W dzisiejszym kapitaliźmie dominuje niestety model rozproszonej własności. Nie wiadomo, kto tak naprawdę jest właścicielem, tj. tym panem, który odpowiada za ten kram. Powoduje to często, że kapitał firm przez spory czas może być trwoniony przez zarządy (nie zarządzające w końcu swoim kapitałem). Mogą to robić tak długo jak długo akcjonariusze się nie zdenerwują, a przy rozproszonym (i często słabo przywiązanym do firmy) akcjonariacie może to trwać długo. Takie przedsiębiorstwa zaczynają coraz bardziej przypominać socjalistyczne gospodarki, w których kapitał należy do wszystkich i do nikogo. Jak długo taki model może być efektywny?
  • Skomplikowana struktura akcjonariatu ułatwia niespodziewane zmiany na szczeblach zarządów firm jak i częste zmiany strategii. Często jest też tak, że zarząd do końca nie jest pewien swoich akcjonariuszy, tj. tego co mogą im przygotować za chwilę. Historię Kruka i Wólczanki można by opisać starym powiedzeniem: "Złapał Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma" ;-)
  • Kruk sprzedając swoje akcje na giełdzie wiedział czym ryzykuje. Nie mógł więc podczas wrogiego przejęcia użalać się za bardzo nad sobą i uważać za ofiarę. Sprawa jest prosta: nie masz 50% + 1 akcja, to nie jesteś prawdziwym właścicielem biznesu i nie wiesz czy ktoś za chwilę nie wysadzi cię z siodła - ma do tego prawo nawet jeśli pozostaje to kontrowersyjne etycznie.
  • Mimo to duży szacunek należy się prezesowi Kruka za odwagę, wizję i przywiązanie do rodzinnego biznesu.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Kruk swoje a tu się okazuje, że jego wersji wydarzeń jest kilka;) http://rafalbauer.pl/kruk-wrogie-przejecie/

Anonimowy pisze...

Klikalny link aby było prościej :)
Kruk wrogie przejęcie


Disclaimer:
blog ten
jest blogiem hobbystyczno-edukacyjnym. Jego treść nie powinna być interpretowana jako rekomendacja jakichkolwiek decyzji inwestycyjnych. Autor nie jest zarejestrowanym doradcą finansowym w Polsce, a wszelkie decyzje inwestycyjne są wyłączną odpowiedzialnością czytelnika.